– Spółka pracuje bez zakłóceń. Zachowane są pełna ciągłość i bezpieczeństwo produkcji oraz innych realizowanych zadań i procesów – zapewnił zarząd Puław w specjalnym oświadczeniu. Problem w tym, że związkowcy z puławskimi władzami rozmawiać nie chcą, a swoje postulaty kierują wprost do spółki matki, czyli tarnowskiej Grupy Azoty. – Niestety, od tarnowskich władz na razie nie ma odzewu – mówi nam Michał Świderski, wiceszef puławskiej Solidarności.
Związkowcy są przeciwni wydzielaniu jakichkolwiek obszarów ze struktury firmy. Chodzi przede wszystkim o pion handlowy. Zgodnie z planem konsolidacji działy handlowe w spółkach należących do chemicznej grupy mają być zintegrowane. Ma to na celu wyeliminowanie konkurencji między poszczególnymi zakładami. O takiej konieczności analitycy wspominają od kilku lat. Związkowcy obawiają się jednak utraty samodzielności puławskich zakładów i redukcji zatrudnienia.
– Związkowcy z Puław nie mają prawa się buntować, bo plan integracji był znany od początku. Teraz na protesty jest już za późno, bo ostatecznie to tarnowska spółka przejęła puławskie zakłady, a nie na odwrót – komentuje Jerzy Marciniak, prezes Azotów w latach 2008–2013. – Kolejny już zarząd nie radzi sobie z konsolidacją grupy. Za dużo jest tam polityki – dodaje.
Organizacje związkowe twierdzą też, że władze Azotów łamią tzw. umowę konsolidacyjną z 2012 r., która została zawarta tuż przed wchłonięciem Puław przez tarnowską spółkę. Chodzi dokładnie o zapis, który umożliwia Puławom wprowadzenie do zarządu Grupy Azoty dwóch–trzech swoich przedstawicieli. Dziś nie mają tam żadnej reprezentacji.
Tymczasem zarząd Azotów tłumaczy, że zapis ten należy traktować jako wyrażenie intencji, a nie wiążące zobowiązanie. – Proces powoływania członków zarządu podlega ograniczeniom prawnym, które rzutują na możliwość skutecznej realizacji takiego postanowienia przez zarząd spółki – podkreśla Artur Dziekański, rzecznik Azotów.