W minionym tygodniu WIG wyznaczył nowy historyczny szczyt w ujęciu intraday, WIG20 znalazł się najwyżej od sierpnia 2019 r., a mWIG40 po raz pierwszy od lutego 2018 r. przekroczył okrągły poziom 5000 pkt. Indeks maluchów był nieco słabszy, ale odrabiał straty po ostatnim schłodzeniu, zachowując realne szanse na kontynuację hossy. To ostatnie słowo idealnie opisuje to, co dzieje się na polskim rynku akcji. Indeksy rosną, a przewaga spółek wybijających długoterminowe szczyty nad tymi, które szukają nowego dna jest ewidentna. Tylko w piątkowe popołudnie co najmniej roczne maksimum wyznaczało 16 spółek, a analogiczne minimum tylko 1.

W końcu konsekwentnie poruszamy się w ślad za Wall Street, gdzie S&P 500 i Nasdaq Composite wyznaczyły nowe rekordy wszech czasów, pokazując, że apetyt na ryzyko dotyczy już nie tylko spółek starej ekonomii, ale także tych spod znaku szeroko pojętych nowych technologii. A w związku z tym, że zbliżamy się do końca miesiąca, zgodnie z tradycją zajrzeliśmy w historyczne statystyki, by spróbować przewidzieć, co czeka nas w lipcu. Jak prezentuje się historia siódmego miesiąca roku w wykonaniu WIG?

Lipiec to drugi pod względem średniej stopy zwrotu miesiąc w roku. Średnia zmiana WIG w tym okresie wynosi +3,78 proc. Lepiej pod tym względem, ale nieznacznie, wypada tylko styczeń z wartością +3,8 proc. Gdy z szeregu danych wykluczymy wartości skrajne (+37,5 proc. w lipcu 1994 r. oraz -9,1 proc. w lipcu 2002 r.), to średnia wciąż jest wysoka i wynosi +3 proc. Dodatnia jest także mediana zmian, wynosząca +1,35 proc. A to dlatego, że w ciągu ostatnich 30 lat w 16 przypadkach lipiec kończył się wzrostem WIG-u, w 13 jego spadkiem, a raz indeks wyszedł na zero.

W tym kontekście szansa na wzrostowy lub przynajmniej stabilny lipiec 2021 r. wynosi 56,7 proc. Warto dodać, że średnia wzrostowych lipców to aż +9,9 proc., a średnia spadkowych to -3,5 proc. Po względem relacji potencjalnego zysku do potencjalnego ryzyka siódmy miesiąc roku wygląda lepiej niż styczeń, w którym te wartości wynoszą odpowiednio +10,8 proc. i -5,2 proc. Sugerując się więc statystykami historycznymi, można pozostać optymistą.

Oczywiście w tym roku rynek troszkę zakłamuje prawidła przeszłości. Najlepszym tego przykładem był doskonały maj, który miał być miesiącem ucieczki kapitału (zgodnie z powiedzeniem „sell in May..."), a okazał się miesiącem jego zdecydowanego napływu. To jeden czynnik ryzyka. Drugi jest taki, że historyczne szczyty mogą zatrzymywać popyt, podkopując jego wiarę w kontynuację hossy. Zanegowany podwójny szczyt, o którym pisałem tutaj tydzień temu, może zamienić się w szczyt potrójny i sprowokować korektę. Warto mieć ten scenariusz z tyłu głowy.