Gwałtownie kurczący się popyt na kredyty hipoteczne oraz mieszkania przy utrzymującej się zaskakująco wysokiej produkcji – tak w minionym półroczu przedstawiał się rynek pierwotny. Dopiero dane za lipiec przynoszą bardzo wyraźne schłodzenie deweloperskich inwestycji. Według GUS w ubiegłym miesiącu ruszyła budowa niemal 8,4 tys. mieszkań – to wynik najgorszy od maja 2020 r., kiedy firmy ściągnęły lejce po wybuchu pandemii.
Koniec sztucznej podaży
Taka sytuacja nie przekładała się na wyraźny spadek cen mieszkań. Jak wskazywali eksperci, utrzymujący się inwestycyjny zapał z I półrocza przy diametralnie zmienionych warunkach miał nieco sztuczne podłoże.
– Ta sytuacja wynikała przede wszystkim z wejścia w życie od 1 lipca nowelizacji ustawy deweloperskiej, przed którą firmy starały się uchronić maksymalną liczbę nowych projektów – mówi Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu Rynekpierwotny.pl. Wystarczyło przed 1 lipca sprzedać choć jeden lokal z nowej inwestycji, by ta mogła być realizowana na starych (m.in. tańszych) zasadach.
– Tym samym dopiero lipiec pokazał faktyczny potencjał inwestycyjny rynku pierwotnego. To, że będzie spadek, było oczywiste, pozostawało pytanie o skalę. Okazała się ona znacząca, a tym samym w pełni dane o produkcji korespondują z danymi o sprzedaży – mówi Jędrzyński. – Mamy więc ewidentne przesilenie koniunktury inwestycyjnej, które w kolejnych miesiącach powinno się pogłębiać. W przypadku nowych budów mamy spadek rok do roku „tylko” o nieco ponad jedną piątą, tymczasem sami deweloperzy oczekują dwukrotnie większego tąpnięcia. Pozostaje więc jeszcze spory potencjał dekoniunktury do zrealizowania w ostatnich miesiącach tego roku – zaznacza.