Jak ocenia pan obecną sytuację na rynku budowlanym?
Myślę, że teraz przyszedł czas na odbicie się całego rynku od dna, które zaobserwowaliśmy w roku ubiegłym. Oczywiście nie stanie się to w ciągu roku, ale raczej kilku następnych lat. Na pewno rynek nadal jest ciężki. Zauważalny jest spadek liczby przetargów szczególnie w sektorze publicznym. Choć trzeba przyznać, że strona rządowa uaktywniła się ostatnio i planowanych jest sporo przetargów drogowych. Bardziej aktywni są również inwestorzy prywatni. Ogólnie sytuacja w tym segmencie jest lepsza niż w zeszłym roku, gdy firmy wstrzymywały się z inwestycjami ze względu na obawy o kryzys. Generalnym wykonawcom pomaga też to, że w związku ze spadkiem popytu na materiały łatwiej jest negocjować ich ceny. Dla przykładu dwa-trzy lata temu negocjowanie cen asfaltu w ogóle nie wchodziło w grę. Dziś rozmowy dotyczące jego cen prowadzone są praktycznie bez przerwy, co pozwala na poprawę wyników w końcowym rozrachunku. Ze względu na mniejszą liczbę realizowanych kontraktów łatwiej jest też pozyskać podwykonawców, choć z ostatnich zawirowań wielu z nich wyszło osłabionych. Splot tych czynników sprawia, że nawet mimo spadku cen oferowanych w przetargach generalni wykonawcy mogą liczyć na wyższe rentowności.
Piguła informacyjna spółki Mirbud
Minęło już ponad pół miesiąca od zakończenia II kwartału. Jak zakończył się on dla Mirbudu?
Zakładam, że przychody grupy za II kwartał okażą się znacząco wyższe niż za okres styczeń-marzec. I kwartał to przecież tradycyjnie w naszej branży słabszy okres z powodu trwającej zimy. Wynik netto powinien zaś osiągnąć poziom zbliżony do wypracowanego w I kwartale (grupa miała w nim 88,2 mln zł obrotów i 4,4 mln zł zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej – red.).