Prace sejmowej podkomisji nad projektem tzw. ustawy frankowej, zaproponowanej przez Kancelarię Prezydenta, mogą zostać wznowione lada dzień (o czym pisaliśmy na początku tygodnia). Trudno powiedzieć, czy obiecywana od trzech lat ustawa, mająca zmusić banki do konwersji hipotek walutowych na złotowe, zostanie wdrożona. Ale jeśli tak się stanie, będzie miała spory wpływ na wyniki i działalność sektora bankowego.
Negatywne skutki
Najważniejszym elementem ustawy jest płacenie przez banki składek na fundusz restrukturyzacyjny (z niego ma być finansowana konwersja) w wysokości maksymalnie 0,5 proc. wartości hipotek walutowych kwartalnie (czyli 2 proc. rocznie). Przy obecnych kursach i maksymalnej stawce oznaczałoby w pierwszym roku 2,7 mld zł składki w skali całego sektora bankowego. Jednak kredyty te spłacają się w tempie około 7 proc. rocznie, nowe nie są udzielane, a złoty może jeszcze lekko się umocnić, więc wartość hipotek walutowych w momencie wprowadzenia ustawy będzie jeszcze niższa niż obecne 135 mld zł, zatem można założyć, że w pierwszym roku składka wyniosłaby nie więcej niż 2,5 mld zł. Ważny jest fakt, że fundusz ma działać najprawdopodobniej „bezterminowo" (tzn. dopóki liczba i wartość przewalutowanych hipotek nie zadowoli regulatorów).
– Jeśli składkowanie do funduszu miałoby się zakończyć po roku, sektor nie odczuje bardzo tych składek. Co innego, jeśli miałyby być ponawiane co roku. Wtedy zyskowność sektora w średnim terminie byłaby pod dużą presją – ocenia Łukasz Jańczak, analityk Ipopemy. Gdyby banki zapłaciły w tym roku 2,5 mld zł składki, obniżyłaby ona tegoroczny wynik netto sektora bankowego o 17 proc. (bez tej opłaty może wynieść około 15 mld zł wobec 13,6 mld zł w 2017 r.). Eksperci Vestor DM szacowali wcześniej, że maksymalna stawka 2 proc. rocznie przez pięć lat oznaczałaby niższe zyski sektora łącznie o 10,2 mld zł oraz przez dziesięć lat o 14,4 mld zł.
Nie obyłoby się to bez wpływu na działalność kredytodawców. – Zyski, które zostają w bankach, budują kapitały, które z kolei potrzebne są do wzrostu akcji kredytowej. Kiedy tych kapitałów zaczyna brakować, banki bardziej selektywnie podchodzą do udzielania nowych kredytów i rzeczywiście udzielają ich mniej. Na pierwszy ogień pójdą dywidendy, dopiero potem ograniczanie akcji kredytowej – dodaje Jańczak.
– Niższe zyski to spadek zdolności do udzielania kredytów, to prosty mechanizm, w jaki niższy współczynnik wypłacalności ogranicza wolumeny. Szacowane 2,5 mld zł składki oznacza, że w ciągu kilku lat, raczej dwóch–trzech niż pięciu, kredytów może być mniej o 10–15 mld zł, niż gdyby tej opłaty nie było – tłumaczy Marcin Materna, dyrektor działu analiz w Millennium DM. Jego zdaniem w dłuższym i średnim terminie koszty te zostaną w dużej części przerzucone na klientów, więc ich negatywny wpływ na wyniki, a tym samym akcję kredytową będzie z czasem spadał. – Odbędzie się to najprawdopodobniej przez zmniejszenie atrakcyjności lokat i podwyższenie oprocentowania kredytów – dodaje Materna.