Teoretycznie firmy powinny podnosić ceny, przez co mogą łagodzić negatywne skutki spadku wartości pieniądza. W efekcie prowadzić to będzie do wzrostu nominalnej wartości przychodów i zysków, zachowując realne wartości na podobnym poziomie. W związku z tym ceny akcji również powinny w okresie inflacji rosnąć, odzwierciedlając wyższe nominalne zyski spółek. Czy tak się dzieje w rzeczywistości?
Kto najlepiej poradzi sobie z inflacją?
Analizowanie zwrotów bez korekty o inflację jest prostym, ale częstym błędem. Stopa zwrotu na poziomie 2 proc. jest dość atrakcyjna, gdy inflacja wynosi 0 proc., ale już nie tak bardzo, gdy dynamika cen wynosi 5 proc. i implikuje ujemną realną stopę procentową. Porównanie nominalnych i realnych miesięcznych stóp zwrotu z akcji w czterech przedziałach inflacyjnych daje zupełnie inną perspektywę. W ujęciu realnym inflacja powyżej 5 proc. drastycznie obniżyła zwroty, podczas gdy inflacja powyżej 10 proc. zasadniczo sprowadziła zwrot z akcji do pokrycia inflacji. Realna stopa zwrotu jest jednak nadal minimalnie dodatnia i dlatego akcje w przeszłości dobrze zabezpieczały przed inflacją. Wydaje się zatem, że utrzymywanie akcji w portfelu powinno być obecnie dobrą strategią inwestycyjną, tym bardziej że wyceny na polskiej giełdzie pozostają na niskich poziomach. Oczywiście poszczególne sektory i spółki będą różnić się między sobą zdolnością do podnoszenia cen, więc obecnie selekcja walorów może nabierać jeszcze większego znaczenia.
Historia pokazuje, że najlepiej z przenoszeniem wyższych cen na odbiorców radziły sobie podmioty z sektora energetycznego, surowcowego i stalowego, co przekładało się na najwyższe stopy zwrotu z akcji takich spółek. Wynika to zapewne z faktu, że ceny ich wyrobów ustalane są często na giełdach lub w globalnych bądź regionalnych kwotowaniach, przez co łatwo odnieść się do warunków panujących na rynku. Co więcej, są to zwykle relacje B2B, w których argument wyższych cen na rynku jest znacznie bardziej akceptowany. Na drugim biegunie, czyli najsłabiej radzące sobie z podwyżkami cen, znalazły się sektory eksponowane na klienta końcowego – sprzedaż detaliczna, restauracje, hotele czy też producenci dóbr konsumpcyjnych. Nie tak łatwo jest bowiem wprowadzić znaczące podwyżki klientom indywidualnym, szczególnie że są to zwykle sektory charakteryzujące się zwiększoną konkurencją.
Narzędziem, które pozwala ocenić natężenie konkurencji i zdolność do podwyższania cen, jest model pięciu sił Portera. Odnosi się on do konkurencji między obecnymi graczami na rynku, siły przetargowej wobec dostawców oraz odbiorców, zagrożenia wejścia nowych podmiotów oraz groźby pojawienia się czy też przejścia klientów do produktów substytucyjnych. Analiza każdego z tych elementów pozwala określić pozycję strategiczną firmy, a w konsekwencji jej zdolność do podwyżek i przenoszenia wyższych kosztów na klienta.
Ilu na rynku?
Jedną z kluczowych determinantów natężenia konkurencji w ramach istniejących już graczy w sektorze jest liczba uczestników rynku. Im jest ona większa, tym konkurencja bardziej zbliża się do doskonałej i utrudnia podnoszenie cen. Mniejsza liczba graczy, w skrajnym przypadku oligopol lub monopol, pozwala na bardziej agresywne zachowania i strategie rynkowe. Drugi istotny aspekt to homogeniczność produktu – jeśli jest on taki sam lub bardzo podobny (a można tak określić obiad lub nocleg), to trudniej jest wyróżnić się na tle konkurencji. Jednocześnie istotna jest łatwość zmiany dostawcy z perspektywy klienta, bo pozwala elastycznie wybierać najtańszego oferenta na rynku. O determinacji w rywalizacji będzie decydować również poziom kosztów stałych oraz kosztu krańcowego. Wysokie koszty stałe i niski koszt krańcowy sprzyjają walce o każdego klienta i stanowią barierę dla podwyżek. Dopóki nie ma silnej więzi z marką lub wyjątkowych, trudnych do zastąpienia cech oferowanego produktu czynnikiem decydującym o zakupie będzie najniższa cena.