Kryzys w Grecji jest pierwszą tak poważną próbą dla wspólnej europejskiej waluty. Próba ta wypada dla niej słabo. Najpierw wyjście na jaw statystycznych manipulacji kolejnych greckich rządów, później niezdecydowana reakcja Brukseli, Paryża i Berlina na kryzys były potężnymi ciosami w wizerunek strefy euro. Odsłonięte zostały brutalne fakty – w Unii, mimo wielu pięknych sloganów, rej wodzą najsilniejsi i najbogatsi, łamane są zasady dyscypliny finansowej i nie ma żadnych procedur antykryzysowych. Inwestorzy zrozumieli to i unijna waluta od początku roku straciła wobec dolara prawie 7 proc.
Znacznie pogorszyły się też perspektywy przyjęcia kolejnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej do strefy euro. Część decydentów z naszego regionu uważa, że nie należy się spieszyć z akcesją. Wielu zdaje sobie sprawę, że szybkie przyjęcie euro jest coraz mniej realne. Najszybciej przystąpi do strefy euro Estonia. Zrobi to najprawdopodobniej już 1 stycznia 2011 r., po wielu latach starań i mimo przeżycia największego kryzysu od odzyskania niepodległości. Wiele wskazuje, że inne kraje naszego regionu jeszcze długo będą stać w europoczekalni.
[srodtytul]Argumenty dla sceptyków[/srodtytul]
– Przyjęcie euro nie wydaje się już krajom Europy Środkowo-Wschodniej takie atrakcyjne jak wcześniej. Grecki kryzys wiele zmienił. Pokazał, że wspólna waluta nie uchroni gospodarki od skutków złej polityki. Jednocześnie wiele krajów spoza strefy euro radziło sobie lepiej w trakcie kryzysu niż państwa eurolandu – mówi „Parkietowi” Lars Christensen, szef strategii ds. rynków wschodzących w Danske Banku.
„Polska koniec końców jest przekonana do przyjęcia wspólnej waluty. Ale ostatnie wydarzenia – problemy strefy euro i nasze pozytywne doświadczenia ze złotym – każą nam zadać pytanie, czy powinniśmy szybko wprowadzić sztywny kurs walutowy złotego do euro jako wstępny warunek wejścia do strefy euro” – napisał prezes NBP Sławomir Skrzypek w swoim ostatnim przed śmiercią tekście w dzienniku „Financial Times”.