Region w europoczekalni

Marzenia polityków z Europy Środkowo-Wschodniej o szybkim przyjęciu euro przez ich kraje okazują się mrzonkami. Kryzys sprawił, że coraz trudniej spełnić kryteria konwergencji, a kłopoty Grecji mocno zniechęciły unijnych decydentów do rozszerzenia eurolandu

Publikacja: 24.04.2010 10:25

Kryzys w Grecji jest pierwszą tak poważną próbą dla wspólnej europejskiej waluty

Kryzys w Grecji jest pierwszą tak poważną próbą dla wspólnej europejskiej waluty

Foto: Bloomberg

Kryzys w Grecji jest pierwszą tak poważną próbą dla wspólnej europejskiej waluty. Próba ta wypada dla niej słabo. Najpierw wyjście na jaw statystycznych manipulacji kolejnych greckich rządów, później niezdecydowana reakcja Brukseli, Paryża i Berlina na kryzys były potężnymi ciosami w wizerunek strefy euro. Odsłonięte zostały brutalne fakty – w Unii, mimo wielu pięknych sloganów, rej wodzą najsilniejsi i najbogatsi, łamane są zasady dyscypliny finansowej i nie ma żadnych procedur antykryzysowych. Inwestorzy zrozumieli to i unijna waluta od początku roku straciła wobec dolara prawie 7 proc.

Znacznie pogorszyły się też perspektywy przyjęcia kolejnych krajów Europy Środkowo-Wschodniej do strefy euro. Część decydentów z naszego regionu uważa, że nie należy się spieszyć z akcesją. Wielu zdaje sobie sprawę, że szybkie przyjęcie euro jest coraz mniej realne. Najszybciej przystąpi do strefy euro Estonia. Zrobi to najprawdopodobniej już 1 stycznia 2011 r., po wielu latach starań i mimo przeżycia największego kryzysu od odzyskania niepodległości. Wiele wskazuje, że inne kraje naszego regionu jeszcze długo będą stać w europoczekalni.

[srodtytul]Argumenty dla sceptyków[/srodtytul]

– Przyjęcie euro nie wydaje się już krajom Europy Środkowo-Wschodniej takie atrakcyjne jak wcześniej. Grecki kryzys wiele zmienił. Pokazał, że wspólna waluta nie uchroni gospodarki od skutków złej polityki. Jednocześnie wiele krajów spoza strefy euro radziło sobie lepiej w trakcie kryzysu niż państwa eurolandu – mówi „Parkietowi” Lars Christensen, szef strategii ds. rynków wschodzących w Danske Banku.

„Polska koniec końców jest przekonana do przyjęcia wspólnej waluty. Ale ostatnie wydarzenia – problemy strefy euro i nasze pozytywne doświadczenia ze złotym – każą nam zadać pytanie, czy powinniśmy szybko wprowadzić sztywny kurs walutowy złotego do euro jako wstępny warunek wejścia do strefy euro” – napisał prezes NBP Sławomir Skrzypek w swoim ostatnim przed śmiercią tekście w dzienniku „Financial Times”.

Wciąż nie wiadomo, kto będzie nowym szefem polskiego banku centralnego. Analitycy spodziewają się, że sejmowa większość wybierze na to stanowisko osobę bardziej entuzjastycznie nastawioną wobec euro. Odwrotnie niż w Czechach. Tam prezesa Czeskiego Banku Narodowego (CNB) Zdenka Tumę zastąpi najprawdopodobniej eurosceptyk wskazany przez prezydenta Vaclava Klausa, czyli polityka niedarzącego sympatią Brukseli. Tumę też trudno uważać za euroentuzjastę. W 2008 r. twierdził np., że Czechy powinny przyjąć unijną walutę w... 2019 r.

[srodtytul]Rosnący deficyt [/srodtytul]

Nie trzeba być jednak eurosceptykiem, by zauważyć, że szybkie przyjęcie euro przez większość krajów naszego regionu jest nierealne. Gdyby nawet pełnia władzy należała w Czechach do (obecnie opozycyjnych) euroentuzjastycznych socjaldemokratów, niewiele by mogli wskórać, by ich kraj szybko wszedł do eurolandu. Czechy po prostu nie spełniają kryteriów z Maastricht: ich dług publiczny przekracza 60 proc. PKB, a deficyt finansów publicznych wyniesie w tym roku (według prognoz rządu) 5,3 proc. PKB. Minister finansów Eduard Janota uważa, że najwcześniejszym możliwym terminem przyjęcia euro jest 2015 r. Zgadzają się z tą oceną wszystkie główne siły polityczne.

Złudzeń nie ma też polski rząd. Początkowo premier Tusk twierdził, że Polska przyjmie euro już w 2012 r. Kryzys i pogarszający się stan finansów publicznych zweryfikowały ambitne zamierzenia. Obecnie politycy i ekonomiści jako możliwą datę wstąpienia do eurolandu podają 2015 r. Taki sam termin wskazują rumuńskie władze, ale Europejski Bank Centralny ma duże wątpliwości, czy zostanie on dotrzymany.

Bardzo ambitna była Bułgaria. Założyła, że już w tym roku przystąpi do mechanizmu ERM2 (przygotowującego do przyjęcia euro), tak by wejść do eurolandu w 2013 r. Sofia miała podstawy do optymizmu. Jej deficyt finansów publicznych, według wstępnych danych, wynosił jedynie 0,8 proc. PKB i był najmniejszy w Europie. Niestety, pierwsze dane okazały się fałszywe. Centroprawicowy rząd Bojko Borysowa ogłosił, że deficyt wyniósł naprawdę 3,9 proc. PKB. Pomyłka w obliczeniach była efektem manipulacji poprzedniej, postkomunistycznej władzy. Bułgaria pożegnała się z marzeniami o ERM2.

Nie mają co marzyć o euro również Węgry. Odchodząca socjalistyczna ekipa liczyła na przyjęcie unijnej waluty w 2014 r. lub w 2015 r. Przejmująca władzę prawica już sugeruje, że to nierealne, gdyż dług publiczny przekracza 80 proc. PKB a tegoroczny deficyt finansów publicznych okaże się znacznie wyższy niż 3,8 proc. PKB zakładane przez socjalistyczny rząd. Szanse na szybką akcesję są więc znikome.

Największą nadzieję na wspólną walutę oprócz Estonii mają obecnie inne kraje bałtyckie – Litwa i Łotwa. Chcą one tego dokonać już w 2014 r. Ekonomiści dają im na to duże szanse, choć paradoksalnie zostały one najmocniej w UE dotknięte recesją. Oba państwa uczestniczą w mechanizmie ERM2 już od 2003 r. (co im zaszkodziło w trakcie kryzysu, gdyż uniemożliwiło dewaluację narodowych walut) oraz, w odróżnieniu od większości krajów strefy euro, szybko i brutalnie reformują swoje finanse publiczne, uciekając się do takich środków jak obcinanie płac i emerytur. Wilno i Ryga, choć są prymusami integracji walutowej, nie mają żadnej gwarancji, że zostaną przyjęte do eurolandu.

Ich przykład jak na razie daje amunicję eurosceptykom – pokazuje, że koszty społeczne zbyt długiego uczestnictwa w systemie ERM2 mogą się okazać katastrofalne. Jak zauważają zaś ekonomiści Banku Światowego w ostatnim opracowaniu „EU10 Regular Economic Report”, kryzys sprawia, że spełnienie kryteriów z Maastricht jest coraz trudniejsze. Spowolnienie wzrostu PKB przyczynia się do zwiększenia deficytu budżetowego i długu publicznego, kursy narodowych walut podatne są zaś na duże wahania (co czyni trudniejszym uczestnictwo w ERM2).

[srodtytul]Ob­lęże­nie Frank­fur­tu[/srodtytul]

Sytuację utrudnia to, że strefa euro jest pogrążona w głębokim kryzysie organizacyjnym. – Nawet gdyby kilka krajów Europy Środkowo-Wschodniej spełniało kryteria, i tak nie przyjęto by ich do strefy euro. Decydenci z Brukseli i Frankfurtu nie są po prostu na to gotowi. Nie chcą mieć na głowie następnej Grecji. Kto im zagwarantuje, jak zachowają się Bułgaria czy Rumunia po wejściu do eurolandu? – wskazuje Christensen.

„Kłopoty Grecji sprawiły, że wśród decydentów pojawiła się duża ostrożność co do rozszerzania strefy. Grecji pozwolono nagiąć kryteria przyjęcia w 2001 r. i twórcy unijnej polityki nie chcą powtórzyć tego błędu. Projekt euro jest obecnie w środku swojego największego testu, więc kwestia przyjęcia nowych członków została przeniesiona na drugi plan” – napisały Mary Stokes i Jelena Vukotic, analityczki firmy badawczej RGE Monitor, której szefem jest słynny ekonomista Nouriel Roubini.

W ostatnich miesiącach eksperci opublikowali wiele analiz wskazujących, że projekt integracji monetarnej jest zagrożony. Sugerują nawet, że strefa euro się rozpadnie lub zostanie zastąpiona mniejszą, ale bardziej zintegrowaną strukturą budowaną przez Niemcy. Przyszłość eurolandu jest niepewna i nie wiadomo, w jaki sposób będzie on funkcjonował np. w 2015 r. To dodatkowo zniechęca unijnych decydentów do myślenia o rozszerzeniu strefy euro. Analitycy nie wykluczają więc, że Bruksela i Frankfurt postawią państwom naszego regionu zaporowe warunki akcesji.

– Grecki kryzys wskazuje, że Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny mogą zacząć zwracać uwagę nie tylko na kryteria z Maastricht, ale również na takie czynniki jak nierównowaga zewnętrzna czy struktura budżetu – wskazują analitycy banku Morgan Stanley. Jednym z rozważanych nowych kryteriów selekcji jest bilans płatniczy. U większości krajów naszego regionu jest on często deficytowy. Przyjęcie tego kryterium skutecznie zamknęłoby im więc drogę do euro.

[srodtytul]Konieczność reform[/srodtytul]

W eurolandzie nie będziemy więc przyjęci z otwartymi ramionami. Nawet jeśli finanse publiczne naszego kraju będą w lepszym stanie od finansów państw starej Unii. Chyba że unijne instytucje nieradzące sobie z kryzysem w Grecji zostaną zreformowane, a integracja gospodarcza wkroczy na nową drogę. Proces ten jednak potrwa długo, nie wiadomo, czym się skończy, i nie został nawet rozpoczęty. Coraz więcej ekonomistów wskazuje więc, że nie ma co się spieszyć do strefy euro.

Choć nie zwalnia to rządów od reformowania gospodarek i dostosowywania się do kryteriów z Maastricht. „Lekcja płynąca z greckiego kryzysu jest taka, że niezależnie od tego, czy kraj ma euro czy nie, nic nie zastąpi wysiłków na rzecz poprawy konkurencyjności, zwiększenia dyscypliny fiskalnej i wprowadzenia elastycznego rynku pracy. Ciężka praca zawsze zostaje nagrodzona” – napisał śp. prezes Skrzypek.

[b]Kryteria z Maastricht - [/b]

By kraj przyjął euro, musi spełnić kryteria konwergencji. Jego deficyt finansów publicznych nie może przekraczać 3 proc. PKB, a dług publiczny 60 proc. PKB. Średnia roczna inflacja HICP nie może być wyższa o 1,5 pkt proc. niż w trzech krajach strefy euro mających najniższą inflację. Oprocentowanie długoterminowych obligacji nie może być wyższe niż 2 pkt proc. od oprocentowania podobnych papierów w trzech krajach eurolandu, w których jest ono najniższe. Kraj musi też uczestniczyć przez co najmniej dwa lata w mechanizmie ERM2, w ramach którego musi utrzymywać kurs narodowej waluty wobec euro w granicach określonego pasma wahań.

Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?
Analizy rynkowe
Czy Święty Mikołaj zawita w tym roku na giełdę?