Im lepsze dane makro, tym mniejszy potencjał dla rynków akcji

Ekscytowanie się szybkim wzrostem produkcji przemysłowej w Polsce i USA z punktu widzenia inwestorów jest nieuzasadnione. Paradoksalnie historyczne prawidłowości sugerują, że okres największych zysków – związanych z dyskontowaniem ożywienia – rynki akcji mają już za sobą

Publikacja: 19.06.2010 01:25

Im lepsze dane makro, tym mniejszy potencjał dla rynków akcji

Foto: GG Parkiet

W sferze fundamentalnej jednym z najważniejszych wydarzeń minionego tygodnia była publikacja danych o produkcji przemysłowej, nie tylko w Polsce (w piątek), ale także m.in. w USA. Jest to jeden z tych wskaźników makro, które są szczególnie warte uwagi inwestorów ze względu na ich wysoką korelację z indeksami giełdowymi (korelacja rocznej dynamiki produkcji w Polsce z roczną dynamiką WIG wynosi 92 proc. dla ostatnich 12 miesięcy, w USA zaś równa się 86 proc. dla indeksu S&P500).

Najprostsza interpretacja danych o kondycji amerykańskiego przemysłu jest taka, że wszystko idzie po myśli posiadaczy akcji. Roczna dynamika produkcji podskoczyła w maju do 7,6 proc. Jak na warunki dojrzałej amerykańskiej gospodarki, można mówić o rzadko spotykanym boomie. Poprzednio tak szybki wzrost notowano... ponad 12 lat temu! W skali ostatnich 40 lat taką lub wyższą roczną dynamikę zanotowano jedynie 21 razy (co stanowi niespełna 6 proc. całego tego okresu).

[srodtytul]To dobrze czy źle?[/srodtytul]

W tym miejscu zapala się jednak przysłowiowa lampka ostrzegawcza. Do gry wkracza logika właściwa dla strategii kontrariańskich (przeciwnych do trwającej tendencji), zgodnie z którą im lepsze dane gospodarcze i im lepsze nastroje na rynku, tym na dłuższą metę gorzej dla rynków.Według takiej logiki inwestowanie w akcje było wskazane ponad rok temu, kiedy gospodarka dopiero zaczynała się odbijać od dna i teoretyczny potencjał (wynikający z odległości od historycznych szczytów koniunktury) był ogromny. Teraz jednak ów potencjał już praktycznie nie istnieje, skoro dynamika produkcji dotarła do historycznych maksimów.Czy taka kontrariańska logika jest uzasadniona przez fakty? Analiza danych historycznych sugeruje, że jest coś na rzeczy.

Zbadajmy wszystkie przypadki, kiedy roczna dynamika produkcji w USA sięgnęła minimum 7,5 proc. w okresie od początku lat 80. ubiegłego wieku. Zdarzyło się to dotąd trzykrotnie: w sierpniu 1997 r., w październiku 1987 r. oraz w październiku 1983 r. Dalsza poprawa dynamiki z tego poziomu trwała jeszcze odpowiednio: pięć, jeden oraz cztery miesiące. Później w każdym przypadku doszło do jej załamania rozumianego jako spadek przynajmniej o połowę w ciągu kilkunastu miesięcy.

Istotne jest przy tym, w jaki sposób na taki rozwój wydarzeń reagowały rynki. Dane historyczne potwierdzają, że w okresie, zanim dynamika produkcji sięgnęła tak wysokich historycznie poziomów, zyski z akcji były zdecydowanie wyższe niż w okresie po osiągnięciu tak znakomitych odczytów.

Sprawdziliśmy, jak indeks S&P500 zachowywał się przez rok, licząc do końca miesiąca poprzedzającego przekroczenie przez dynamikę produkcji wspomnianego poziomu 7,5 proc., a także przez rok i pół roku po tym fakcie. Jak widać na powyższym wykresie, w każdym z przypadków okres rozkręcania się koniunktury w przemyśle przynosił pokaźne zyski z akcji (odpowiednio 49, 39 i 38 proc.), natomiast później zarabianie pieniędzy szło już znacznie gorzej (jak w 1997 r.) lub nawet pojawiały się straty.

Co ciekawe, giełda niekiedy wręcz wyprzedzała załamanie dynamiki produkcji. Najbardziej wyrazistym tego przykładem była jesień 1987 r., kiedy doszło do słynnego krachu (w ciągu dwóch tygodni S&P500 runął o ponad 30 proc.) – akurat w momencie, kiedy koniunktura w przemyśle sięgała punktu kulminacyjnego i zanim jeszcze zaczęła maleć.

[srodtytul]Obecnie podobnie?[/srodtytul]

Obecna sytuacja wydaje się przynajmniej pod dwoma względami podobna do owego historycznego schematu. Po pierwsze, zwyżka S&P500 w ciągu roku do końca miesiąca poprzedzającego sięgnięcie przez dynamikę produkcji poziomu 7,5 proc. wyniosła ok. 36 proc. – wobec odpowiednio 49, 39 i 38 proc. (średnio 42 proc.) w przeszłości.

Po drugie, już w połowie kwietnia giełda najwyraźniej zaczęła się obawiać analogicznego do przeszłości przegrzania koniunktury w przemyśle. Majowe tąpnięcie najwyraźniej nie jest więc przypadkowe i niekoniecznie należy je tłumaczyć wyłącznie kryzysem fiskalnym w strefie euro (w kategoriach humorystycznych można traktować podawane niedawno w serwisach informacyjnych doniesienia o tym, jakoby spadki na Wall Street były wywoływane np. przez wypowiedzi węgierskich polityków).

Przekładając średnie wyniki wspomnianych obliczeń na obecną sytuację, można przyjąć jako scenariusz bazowy, że po pół roku (czyli w końcu października) S&P500 będzie o 7 proc. niżej niż w końcu kwietnia (czyli miesiąca poprzedzającego sięgnięcie 7,5 proc. przez dynamikę produkcji). Z kolei w końcu kwietnia 2011 r. (czyli po roku) indeks będzie... 1 proc. wyżej niż w końcu kwietnia br.

Nawet uwzględniając fakt, że obecnie (według poziomu z czwartkowego zamknięcia) S&P500 jest już 6 proc. poniżej poziomu z końca kwietnia, to i tak niewiele poprawia to perspektywy na przyszłość. Jest bardzo prawdopodobne, że najlepszy okres do inwestowania jest już dawno za nami.

Na koniec trzeba jednocześnie wyraźnie podkreślić, że w żadnym z badanych przypadków sięganie rekordów przez dynamikę produkcji (a później jej załamanie) nie doprowadziło (przynajmniej w perspektywie kilkunastu miesięcy) do bessy. Typowym scenariuszem były jedynie głębokie korekty i spowolniona zwyżka.

[ramka][b]W Polsce także coraz bliżej szczytów cyklu[/b]

Także w polskim przemyśle koniunktura jest bardzo dobra. Trzymiesięczna średnia z rocznej dynamiki produkcji wynosi już 12,1 proc. (najwięcej od trzech lat). Tymczasem poprzednie trzy szczyty cyklu koniunkturalnego wyniosły: 15,2 proc. (lipiec 2006 r.), 21,2 proc. (kwiecień 2004 r.), 14,2 proc. (styczeń 2000 r.). Teoretycznie czeka nas więc jeszcze kilka miesięcy dalszej poprawy koniunktury w przemyśle. Kiedy jednak uśredniona dynamika sięgnie w końcu 14 – 15 proc., będzie to sygnał do wyjątkowej ostrożności. W przeszłości tak rozgrzana koniunktura rzadko co prawda od razu kończyła się bessą na giełdzie (tak było w 2000 r.), ale i tak kolejne kilkanaście miesięcy warto było „przespać” z gotówką w portfelu, nawet kosztem przejściowej utraty zarobku (poprzednio bessa rozpoczęła się dopiero rok po szczycie w przemyśle w 2006 r., ale później WIG i tak spadł głęboko poniżej poziomu odpowiadającego temu szczytowi).

[b]Analiza techniczna – w stanie zawieszenia[/b]

Analiza techniczna to narzędzie, które pozwala kontrolować, czy rynek potwierdza obawy/nadzieje wynikające z analizy fundamentalnej. Na razie czekamy na sygnały. WIG ciągle nie udaje się utworzyć optymistycznej formacji odwróconej głowy z ramionami. W minionym tygodniu indeks poddał się akurat w momencie, kiedy był o krok od przebicia linii szyi tej formacji. Dopóki to się nie stanie, scenariuszem bazowym pozostaje kontynuacja trendu spadkowego rozpoczętego w połowie kwietnia, a tym samym atak na majowy dołek. Obiecujące sygnały nie pojawiły się jak dotąd również na wykresach mWIG40 (indeks tkwi w kanale horyzontalnym) oraz sWIG80 (nie udało się przebić lokalnego szczytu z końca maja).[/ramka]

Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?
Analizy rynkowe
Czy Święty Mikołaj zawita w tym roku na giełdę?