Powód drugi: brak znaczących IPO. Powoli kończy się bowiem główne źródło podaży akcji, jakim były przez ostatnie lata oferty prywatyzacyjne Skarbu Państwa. Jedyną transakcją, która może zaspokoić apetyty zagranicznych graczy, może być prywatyzacja Energi. Rodzi się jednak pytanie, co dalej – zastanawiają się brokerzy.
A trzeba pamiętać, że to właśnie oferty prywatyzacyjne Skarbu Państwa przyciągały nad Wisłę międzynarodowych graczy. W 2010 r. ówczesny minister Skarbu Państwa Aleksander Grad zapowiedział, że chce wyjść na rynek z ofertami o wartości 10 mld zł. Nie krył przy tym, że na obsługę tych transakcji mogą liczyć przede wszystkim banki inwestycyjne, które mają biura w Warszawie. To właśnie wtedy co chwila można było przeczytać informację o ekspansji międzynarodowych firm na nasz rynek. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że ekspansja to słowo na wyrost. Wiele banków inwestycyjnych co prawda otworzyło siedziby w Polsce, jednak obecnie pracuje tam po kilka osób.
Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnie wielkie prywatyzacje padły łupem wielu zagranicznych graczy. Przykładowo w prywatyzacji JSW brały udział m.in. takie tuzy, jak Goldman Sachs, J.P. Morgan, UniCredit czy też Citi. Globalnymi koordynatorami i współprowadzącymi księgę popytu przy ofercie GPW były z kolei...Goldman Sachs, J.P. Morgan, Citi, a także UBS oraz DM BH. Podobny scenariusz można znaleźć przy każdym IPO Skarbu Państwa.
Idźmy dalej. Decyzje Credit Suisse Securities oraz KBC Securities zbiegły się w czasie z wprowadzeniem nowego systemu transakcyjnego na warszawskiej giełdzie. Przypadek? Być może. Maklerzy niechętnie bowiem mówią o wpływie UTP na decyzje ich kolegów. Nieoficjalnie przyznają jednak, że nowa platforma bardzo ułatwia międzynarodowym brokerom handel z Londynu. Faktem jest, że dzięki UTP członkowie giełdy np. Euronext, którzy są tam podłączeni przez sieć SFTI (Secure Financial Transaction Infrastructure), mają automatycznie możliwość podłączenia się do GPW. Jedynym warunkiem jest posiadanie przez taką instytucję statusu członka warszawskiej giełdy.
Szukanie winnego
W tej chwili takim statutem może się pochwalić 58 instytucji. Z tego 24 jest tzw. zdalnym członkiem GPW. Ich rola na GPW w ostatnich latach istotnie się zwiększyła. Obecnie odpowiadają oni za około 30 proc. obrotu akcjami. Jeszcze w 2009 r. mieli oni niecałe 10 proc. rynku. Krajowi brokerzy za taki stan obwiniają między innymi GPW, która ich zdaniem zbyt liberalnie dopuszcza zagranicznych graczy na nasz rynek. Nie tylko jednak rosnący udział zagranicznych graczy w obrotach jest sporym zmartwieniem dla krajowych domów maklerskich. Brokerzy często powtarzają, że pojawienie się nowych graczy na naszym rynku zmieniło zasady gry. Rywalizacja o klientów, szczególnie tych największych, w ciągu ostatnich lat znacznie się zaostrzyła. Co jakiś czas można usłyszeć o kolejnej wojnie cenowej wśród domów maklerskich. Jak mówią brokerzy, jeszcze kilka lat temu stawki, jakie domy maklerskie oferowały klientom instytucjonalnym, oscylowały w granicach 0,25–0,3 proc. Teraz dochodzi do sytuacji, gdzie część graczy oferuje stawkę, która wynosi 0,1 proc. – To jest ewidentna wojna cenowa, a jak wiadomo każda wojna wiąże się z ofiarami. Dlatego dla nikogo nie powinno być wielkim zaskoczeniem, że część graczy ogranicza działalność w Polsce bądź też redukuje zatrudnienie – mówi jeden z szefów polskiego domu maklerskiego.
Będą kolejni?
Wobec wszystkich wymienionych czynników naturalne wydaje się więc pytanie, czy czeka nas exodus domów maklerskich i banków inwestycyjnych z rynku polskiego? Na razie przedstawiciele tych instytucji mówią, że nie ma takich planów. – UBS nie zamierza wycofywać się z Polski, gdyż traktujemy ten rynek priorytetowo – mówi Micha Dobak, szef polskiego oddziału szwajcarskiego banku UBS.