Porzekadło „sell in May and go away", w ostatnich tygodniach wykpiwane z powodu dobrej koniunktury na giełdach, może jeszcze okazać się prawdziwe. Inwestorzy, którzy spodziewali się korekty na parkietach, w środę i w czwartek uzyskali aż nadto pretekstów do sprzedaży akcji.
Do najgłębszej przeceny akcji doszło wczoraj tam, gdzie w ostatnich miesiącach drożały one najszybciej, w Japonii. Indeks Nikkei 225 tąpnął wczoraj o ponad 7 proc., najbardziej od marca 2011 r., gdy japońskim rynkiem wstrząsnęła fala tsunami i awaria elektrowni atomowej Fukushima. Na innych giełdach sytuacja nie była tak dramatyczna. Paneuropejski indeks Stoxx 600 tracił po południu 2,1 proc., a WIG20 0,8 proc., ale w trakcie sesji był nawet o 1,5 proc. na minusie.
Bernanke rozczarował
Choć w czwartek ukazało się szereg danych nie najlepiej świadczących o koniunkturze w światowej gospodarce, to nie one były głównymi zapalnikami przeceny akcji. W USA indeksy giełdowe wyraźnie zniżkowały już w drugiej połowie środowej sesji. Była to reakcja na wystąpienie przewodniczącego Rezerwy Federalnej Bena Bernankego w Kongresie oraz sprawozdanie z ostatniego posiedzenia tej instytucji, z przełomu kwietnia i maja.
Gdy zamykaliśmy środowe wydanie „Parkietu", wystąpienie Bernankego w Kongresie jeszcze trwało i rynki reagowały na nie entuzjastycznie. Przewodniczący Fedu wskazywał bowiem, że program ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE) pomaga gospodarce USA i wciąż jest jej potrzebny. Słowa Bernankego odbierano jako sygnał, że program QE, którego trzecia runda ruszyła jesienią ub.r., będzie kontynuowany w niezmienionej formie jeszcze przez kilka miesięcy. Obecnie Fed co miesiąc skupuje aktywa za 85 mld USD.
Później Bernanke dodał jednak, że Fed bierze pod uwagę zmniejszenie skali QE, będą to uzasadniały dane makro. Sprawozdanie z ostatniego posiedzenia FOMC, decyzyjnego organu Fedu, pokazało zaś, że część jego członków skłania się ku ograniczeniu QE już w czerwcu.