Gdy rozmawialiśmy latem, ostrzegał pan, żeby nie pokładać zbyt wielkiej nadziei w bankach centralnych. Od tego czasu Rezerwa Federalna i Europejski Bank Centralny ogłosiły nowe programy stymulacyjne. Wciąż jest pan sceptyczny co do mocy tych instytucji?
Nowe programy stymulacyjne być może poprawiły chwilowo nastroje na giełdach, ale czy coś zmieniły w realnej gospodarce? Kupiły jedynie rządom czas na rozwiązanie problemów, ale same żadnych remediów nie zaoferowały. Dlatego nasze prognozy na IV kwartał zatytułowaliśmy „Dzień świstaka". W sferze makroekonomicznej nic się bowiem nie zmienia, wciąż mamy do czynienia z tymi samymi problemami, co w III kwartale.
Rozumiem, że nie wierzy pan w tzw. efekt majątkowy, czyli że dzięki luzowaniu polityki pieniężnej przez główne banki centralne będą drożały pewne aktywa, co z kolei poprawi nastroje konsumentów?
Nie, bo nie wierzę, że optymizm na rynkach spowodowany działaniami banków centralnych może się utrzymać. Wprawdzie w grudniu Fed może ogłosić nową odsłonę operacji twist (skup przez Fed długoterminowych obligacji skarbowych za przychody ze sprzedaży papierów krótkoterminowych – red.), ale każda kolejna runda łagodzenia polityki pieniężnej jest przez inwestorów mniej wyczekiwana. Widać, że tracą oni wiarę w takie programy. Zdają sobie sprawę, że w przyszłości wszyscy zapłacimy za nie cenę w postaci wyższej inflacji. A np. wzrost cen ropy naftowej, którym QE grozi, nie tylko nie rozwiązuje problemu zadłużenia państw eurolandu, ale jeszcze go pogłębia.
Dlaczego jednak nastroje na giełdach miałyby się pogorszyć akurat teraz? Kwartał temu też ostrzegali państwo przed korektą....