Gospodarka pędzi i koniunktura sprzyja zwiększaniu zysków. Widać to w wynikach firm z WIG20, które w 2017 r. zanotowały łącznie około 34 mld zł zysku netto – to kwota największa od 2011 r. Średnim firmom wiodło się nieco gorzej, choć wciąż nieźle, ale problemy z utrzymaniem rentowności miały mniejsze. Mogłoby się wydawać, że w tak dobrym otoczeniu makroekonomicznym będzie przybywać spółek z GPW zaliczanych do WIGdiv, zrzeszającego podmioty regularnie dzielące się zyskiem. Tymczasem doszło do paru spektakularnych, nadzwyczajnych „degradacji", dotyczących głównie państwowych spółek.
Rygorystyczne warunki
Na początek warto wyjaśnić, czym dokładnie jest indeks WIGdiv, obliczany od 31 grudnia 2010 r. W jego skład mogą trafić tylko spółki z indeksów WIG20, mWIG40 i SWIG80, które w ostatnich pięciu latach regularnie wypłacały dywidendę (w przypadku niedawnych debiutantów liczy się także czas sprzed wejścia na giełdę). Taki zaostrzony warunek wprowadzono decyzją z grudnia 2016 r., wcześniej kryteria były łagodniejsze: do indeksu zaliczano firmy, które w ostatnich pięciu latach przynajmniej trzy razy wypłaciły dywidendę.
Oceny kryterium podziału zysku dokonuje się raz w roku według stanu na koniec listopada, a nowy skład indeksu obowiązuje po zakończeniu sesji w trzeci piątek grudnia w ramach rewizji rocznej. Poza tym przeprowadzane są też korekty kwartalne tego indeksu, które odbywają się po zakończeniu sesji w trzeci piątek marca, czerwca i września. Jednak wtedy sam skład nie ulega zmianie, lecz jedynie dokonywane są w razie potrzeby zmiany pakietów poszczególnych uczestników. Służy to dostosowaniu liczby akcji w indeksie do aktualnego stanu liczby akcji w wolnym obrocie każdego z uczestników indeksu.