Panika na rynkach finansowych wywołana epidemią koronawirusa nie uderzyła w Polskę równie mocno, co w inne kraje regionu. Widać to zarówno w notowaniach walut, jak i obligacji skarbowych. Wprawdzie złoty w ciągu minionych dwóch tygodni osłabił się wobec euro o niemal 6 proc., nieco bardziej niż węgierski forint, ale czeska korona osłabiła się aż o 8 proc. Rentowność (porusza się w kierunku odwrotnym do ceny) 10-letnich obligacji skarbowych Polski wzrosła w tym czasie o około 0,5 pkt proc., czeskich o około 0,7 pkt proc., a węgierskich o ponad 1 pkt proc. W rezultacie rentowność polskich 10-latek jest dziś o niemal 0,9 pkt proc. niższa niż węgierskich.
Przekleństwo płynności
To zjawisko o tyle intrygujące, że polski rynek jest najbardziej płynny w regionie. W rezultacie inwestorzy, którzy chcą wycofać kapitał z Europy Środkowo-Wschodniej, często pozbywają się głównie polskich instrumentów. W ocenie ekonomistów z ING Banku Śląskiego tak było też w trakcie ostatnich zawirowań związanych z epidemią Covid-19. „Podmioty zagraniczne najprawdopodobniej silnie zredukowały swoje pozycje w regionie właśnie przez wyprzedaż jedynego płynnego instrumentu, jakim są polskie obligacje" – zauważyli w poniedziałkowym komentarzu. Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowy, zwraca jednak uwagę na to, że płynność węgierskiego rynku w ostatnich tygodniach jeszcze zmalała, a w takich warunkach każde pogorszenie nastrojów na rynkach – nawet niepowodujące odpływu zagranicznego kapitału – skutkuje dużymi spadkami cen (zwyżkami rentowności).
Aktywny NBH, bierny NBP
Głębsza przecena obligacji Węgier niż Polski przywróciła na środkowoeuropejskim rynku długu dawną równowagę. Tradycyjnie obligacje skarbowe Polski cieszyły się niższą rentownością niż analogiczne papiery Węgier. Było to uzasadnione m.in. różnicami w ocenach wiarygodności kredytowej obu krajów: wszystkie główne agencje ratingowe oceniały Polskę lepiej niż Węgry. Ale od jesieni 2016 r. do lutego br. przez większość czasu to rentowność węgierskich papierów była niższa. Dlaczego? Początkowo analitycy tłumaczyli to obawami o stan finansów publicznych Polski pod rządami PiS. Te obawy szybko okazały się nieuzasadnione, ale jednocześnie za sprawą podwyżek ratingów Węgier oceny wiarygodności kredytowej obu krajów nieco się zbliżyły. Dodatkowo rynek węgierskich obligacji zyskał wsparcie ze strony tamtejszego banku centralnego. Główna stopa procentowa na Węgrzech od maja 2016 r. wynosi 0,9 proc., a w Polsce do obniżki z minionego tygodnia wynosiła 1,5 proc. Do tego Narodowy Bank Węgier (NBH) stosował niekonwencjonalne metody łagodzenia polityki pieniężnej oraz stymulował popyt tamtejszych banków na obligacje skarbowe. O tym, jaką rolę na rynku długu w regionie odgrywały różnice w postawach banków centralnych, świadczyć może to, że gdy w połowie 2018 r. przyspieszająca inflacja wywołała spekulacje, że NBH będzie musiał zaostrzyć politykę pieniężną, rentowność węgierskich obligacji wyraźnie wzrosła i przebiła na pewien czas rentowność obligacji Polski. Jesienią ub.r. inflacja zaczęła jednak wyraźnie rosnąć także nad Wisłą.
Epidemia koronawirusa popchnęła do działania zarówno Narodowy Bank Polski, jak i NBH. Ale to NBP, szczególnie na tle stabilizacji stóp przez pięć lat, wykazał się większą aktywnością. Nie tylko obniżył stopy procentowe, ale też zapowiedział tanie pożyczki dla banków gotowych zwiększać akcję kredytową dla firm oraz rozpoczął skup obligacji skarbowych na rynku wtórnym. Jak dotąd przeprowadził dwie takie operacje: w czwartek i w poniedziałek. W obu przypadkach oferował odkupienie obligacji wybranych serii za 10 mld zł. Choć część komentatorów uważa, że operacje są mało przejrzyste, wygląda na to, że skutecznie zbiły rentowność polskiego długu. Od kiedy NBP w miniony poniedziałek zapowiedział ten program, rentowność 10-latek zmalała o 0,3 pkt proc.