W ujęciu rok do roku zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw zwiększyło się w marcu o 0,3 proc., najmniej od maja 2010 r., po zwyżce o 1,1 proc. rok do roku w lutym. Ten odczyt jest zawyżony przez coroczną zmianę próby przedsiębiorstw (w styczniu GUS dodaje do niej podmioty, które w poprzednim roku przekroczyły próg dziewięciu pracowników), ale i tak sugeruje, że sytuacja na rynku pracy pogorszyła się bardziej, niż można się było obawiać. Ekonomiści ankietowani przez „Parkiet" przeciętnie oczekiwali, że zatrudnienie w marcu zwiększyło się o 0,8 proc. rok do roku.
Interpretację marcowych danych komplikują jednak metodologiczne niuanse. Po pierwsze, dotyczą one przeciętnego zatrudnienia w miesiącu. Tymczasem ograniczenia aktywności ekonomicznej mające na celu stłumienie epidemii koronawirusa rząd zaczął wprowadzać dopiero w połowie marca. Po drugie, do sektora przedsiębiorstw GUS zalicza tylko podmioty zatrudniające co najmniej dziesięć osób. W marcu pracowało w nich przeciętnie 6,4 mln osób, czyli mniej więcej 40 proc. ogółu pracujących w Polsce. – W obecnym kryzysie najbardziej zagrożone są miejsca pracy w małych jednostkach usługowych oraz osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą – komentuje Urszula Kryńska, ekonomistka z PKO BP.
Co więcej, do zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw nie są zaliczani pracownicy tymczasowi ani pracujący na umowach cywilno-prawnych, których firmom najłatwiej zwolnić w kryzysowej sytuacji. – Faktyczna skala spadku zatrudnienia w całej gospodarce mogła przekroczyć 100 tys. osób – ocenia Marcin Luziński, ekonomista z Santander Bank Polska. A biorąc pod uwagę okresy wypowiedzenia, zwolnienia pracowników na umowach o pracę zaczną się uwidaczniać w statystykach dopiero w kolejnych miesiącach. – Tej skali spadki liczby etatów, jak w marcu br., widzieliśmy ostatnio w apogeum kryzysu z lat 2008–2009 r., podczas gdy obecnie jest to tylko zwiastun potencjalnej skali zwolnień – zauważa Piotr Piękoś, ekonomista z Banku Pekao.
Z drugiej strony nie brakuje powodów, aby sądzić, że poniedziałkowe dane wyolbrzymiają skalę zapaści na rynku pracy. Jednym z nich jest to, że badane przez GUS przedsiębiorstwa podają zatrudnienie w przeliczeniu na pełny etat. To oznacza, że firmy, które w marcu zdecydowały się na ograniczenie czasu pracy zatrudnionych, zgłosiły spadek zatrudnienia, choć w praktyce liczba ich pracowników mogła się nie zmienić. Dodatkowo w statystykach zatrudnienia nie uwzględnia się osób będących na bezpłatnych urlopach, zwolnieniach lekarskich i zasiłkach opiekuńczych. Tymczasem liczba tych ostatnich skoczyła mocno w związku z zamknięciem placówek edukacyjnych 12 marca. – Jestem skłonny zaryzykować tezę, że gdyby nie ten efekt, zatrudnienie w marcu zwiększyłoby się – ocenia Jakub Borowski, główny ekonomista z banku Credit Agricole w Polsce.