Patrząc na ostatnie wydarzenia rynkowe przez pryzmat Wall Street, można odnieść wrażenie, że marcowy krach był czymś w rodzaju głębszej korekty w ramach hossy. Wyceny akcji uatrakcyjniły się, ale nawet w dołku wskaźniki były dużo wyżej niż po upadku Lehman Brothers w 2008 roku, po czym mocno odbiły w górę.
Nie będziemy się w tym miejscu rozwodzić na temat tego, czy dołek krachu/bessy jest już na pewno za nami – w tej sprawie trwa na rynku ożywiona debata (patrz ramka). Chcielibyśmy raczej zwrócić uwagę na fakt, że przypadek USA nie jest reprezentatywny, jeśli chodzi o poziom wycen akcji, skalę uatrakcyjnienia w trakcie krachu oraz obecny poziom wskaźników.
Już w poprzedniej analizie pokazywaliśmy, że wskaźnik CAPE (Cyclically-Adjusted Price to Earnings, czyli P/E liczony w oparciu o dziesięcioletnią średnią zysków spółek, skorygowaną o inflację) zwany też popularnie Shiller P/E (od nazwiska jego twórcy, prof. R. Shillera) w przypadku polskiej giełdy zszedł w marcu do poziomu najniższego w historii (8,4 na koniec marca) i od tej pory niewiele się odbił w górę.
Pozostając przy metodologii CAPE, warto przyjrzeć się też innym rynkom. Czy wszędzie jest tak, że wyceny akcji obecnie są niewiele atrakcyjniejsze niż przed krachem (Wall Street), a może na ogół są raczej bardzo niskie (jak na GPW)?