Wywołuje on wciąż ogromne emocje. Łzawe historie o „biednych, syryjskich imigrantach" konfrontowane są z narracją o „inwazji terrorystów na Europę". Niezależnie od tego, co sądzimy o kryzysie imigracyjnym, musimy przyznać, że centralną rolę odegrała w nim niemiecka kanclerz Angela Merkel i jej rząd. Robin Alexander, dziennikarz „Die Welt" mający dostęp do „insiderskich" informacji, bardzo drobiazgowo i ciekawie opisuje reakcję władz RFN na to wyzwanie w swojej książce „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu". To porażająca lektura. Dowiadujemy się z niej choćby tego, że niemieckie służby były na jesieni 2014 r. przygotowane do zamknięcia granicy przed falą bliskowschodnich imigrantów. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Brakowało tylko decyzji politycznej. A Merkel i jej szef MSW od podjęcia tej decyzji się uchylili. Granica pozostała otwarta, a do Niemiec weszło nawet 1 mln tzw. uchodźców. Jest tam dużo o wewnętrznych niemieckich rozgrywkach, a także o tym, jak urabiano rząd Ewy Kopacz, by wyłamał się ze wspólnego frontu z innymi rządami z naszego regionu. Jest też o tym jak Erdogan odniósł zwycięstwo nad Merkel (i przy okazji zmuszał Tuska do słuchania swoich połajanek), jak Orban wysyłał niechcianych imigrantów autobusami do austriackiej granicy i jak Sebastian Kurz, obecny kanclerz Austrii, knuł przeciwko polityce imigracyjnej Merkel. Gorąco polecam! Ta książka łamie stereotypy o Niemcach oraz ich legendarnym „porządku".