Kontrarianie cały czas górą

Po grudniowych, zaskakujących swą głębokością, spadkach na Wall Street początek nowego roku przyniósł równie zaskakujące pod względem siły odreagowanie. W rezultacie, wszystkie indeksy giełd strefy euro i USA zdołały odrobić straty z końca ubiegłego roku.

Publikacja: 17.02.2019 10:00

Kontrarianie cały czas górą

Foto: Bloomberg

Wygląda na to, że rynkowa „usterka", jak nazwał grudniowe tąpnięcie Donald Trump, została naprawiona. Okazało się też, że rynki wschodzące, nie poddając się panice, wykazały się większą dojrzałością i przewidywalnością niż giełdy rozwinięte. W nagrodę stały się one ulubieńcami inwestorów.

GG Parkiet

Rynki akcji są, obok obligacji (skarbowych i korporacyjnych), podstawowym składnikiem większości wiarygodnych i sprawdzonych wskaźników wyprzedzających. I nie bez przyczyny. Historycznie, będąc odzwierciedleniem zbiorowej mądrości inwestorów, rzeczywiście potrafiły one z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem prawidłowo ocenić zbliżające się zmiany w koniunkturze gospodarczej (wynikach spółek itp.). Dlatego każdy płynący z nich statystycznie znaczący sygnał należy traktować poważnie. Gwałtowną przecenę, z jaką mieliśmy do czynienia na Wall Street w grudniu ubiegłego roku (czyli w teoretycznie najlepszym dla akcji okresie roku), można było moim zdaniem potraktować jako wiarygodny sygnał ostrzegawczy. Najgorszą końcówkę roku od 1931 roku i najsłabszy czwarty kwartał od 1987 i 2008 roku trudno było zlekceważyć.

Po dużej wyprzedaży moce odbicie

Styczniowy wzrost indeksu S&P 500 o prawie 8 proc. i kontynuacja tej tendencji w pierwszej połowie lutego jest jednak sygnałem równie ważnym. Był to w końcu najlepszy początek roku od 1987 roku. Co ciekawe, równie gwałtownych spadków, a potem wzrostów w trakcie dwóch przełomowych miesięcy roku amerykańscy inwestorzy nie doświadczyli nigdy (a przynajmniej nie od ponad stu lat). Trudno jest wyciągać jednoznaczne wnioski z tych dwóch ważnych, ale przeciwstawnych impulsów wysłanych przez rynek. Oba mają przecież podobny ciężar gatunkowy. Tak jak w grudniu zdecydowana większość spółek z indeksu S&P 500 (najwięcej od krachów z 2016 i 2011 roku) poddała się przecenie, tak w styczniu ich przeważająca liczba (też najwyższa od lat) uczestniczyła w odreagowaniu. Co więcej, wskaźnik szerokości rynku dla głównego nowojorskiego indeksu pobił właśnie jesienny szczyt, rzucając wyzwanie samemu indeksowi S&P 500, któremu do maksimum brakuje jeszcze 6 proc.

GG Parkiet

Jeszcze mniej do odrobienia strat z czwartego kwartału ubiegłego roku ma indeks spółek z branży półprzewodników, czyli sektora uznanego za jednego z głównych winowajców jesiennej „masakry". Siłę odzyskały również małe i średnie spółki z Wall Street, największe ofiary niedawnych spadków. W efekcie sygnały wygenerowane przez dwa podstawowe wskaźniki analizy technicznej, tradycyjnie używane do rozgraniczenia hossy i bessy, czyli 200-sesyjna średnia (naruszona w październiku) i linia trendu wzrostowego poprowadzona od dołka z marca 2009 roku (przebita w grudniu), zostały właśnie wystawione na próbę wiarygodności.

W trakcie ostatnich kilku miesięcy rynek zdołał sprowadzić do emocjonalnego parteru zarówno giełdowe byki, jak i niedźwiedzie, nie dokonując przy tym jednoznacznego wyboru pomiędzy kontynuacją a zmianą długoterminowego trendu. Wskaźniki sentymentu amerykańskich inwestorów (zarówno instytucjonalnych, jak i indywidualnych) zmieniły się diametralnie w ciągu zaledwie pięciu–sześciu tygodni. Z paniki i rezygnacji pod koniec roku przeszliśmy płynnie i właściwie bez stanów pośrednich do odrzucenia widma bessy oraz do nadziei na dalsze zwyżki.

GG Parkiet

Dane płynące z amerykańskiej gospodarki nie usprawiedliwiały ani grudniowej przeceny, ani późniejszego odbicia. Z jednej strony trudno jest znaleźć sygnały świadczące o nadciągającej gospodarczej katastrofie, ale z drugiej widać, że trwające od roku globalne spowolnienie dociera też do USA.

Wszystko to wpisuje się w preferowany przeze mnie scenariusz twardego rynkowego resetu, którego doświadczaliśmy już dwukrotnie w obecnej dekadzie (w latach 2011–2012 i 2015–2016). Problem w tym, że zgodnie z tym wzorcem nie powinniśmy liczyć na szybki (najbliższe tygodnie) i to jeszcze udany atak na wrześniowe szczyty indeksów na Wall Street. W trakcie poprzednich resetów rynek wystawiał na próbę cierpliwość i wiarę inwestorów, np. testując wcześniejsze dołki. Dziś, po tak mocnym odreagowaniu, trudno jest wyobrazić sobie powrót indeksu S&P 500 do poziomu 2300 punktów, ale z drugiej strony jeszcze trudniej jest mi przyjąć scenariusz rychłego bicia rekordów na nowojorskim parkiecie.

Ostatnie tygodnie przyczyniły się raczej do zwiększenia dezorientacji, niż wyklarowały rynkową sytuację. Teoretycznie wyraźna poprawa nastrojów inwestorów powinna skłaniać do ostrożności. Myliłby się jednak ten, kto spodziewał się, że za 8-proc. wzrostem S&P 500 stał gigantyczny napływ środków do funduszy akcyjnych inwestujących na Wall Street. Wręcz przeciwnie. Po sporych odpływach z amerykańskich i europejskich funduszy w całym ubiegłym roku (200 mld USD), tegorocznym wzrostom indeksów akcji na tych rynkach nadal towarzyszyły umorzenia (30 mld USD w pierwszych pięciu tygodniach, z czego większość w USA). Poza tym, zgodnie z wynikami lutowego sondażu Bank of America ML, cały czas utrzymuje się wyraźna niechęć inwestorów do akcji i wysoki poziom gotówki w portfelach.

Rynki wschodzące ulubieńcem inwestorów

Ani Europa, ani USA nie wróciły do łask giełdowych graczy. Jedynie rynki wschodzące stały się z dnia na dzień ulubieńcem inwestorów. Jeszcze na początku grudnia i stycznia utrzymywanie krótkiej pozycji na rynkach wschodzących było jednym z najbardziej powszechnych zakładów rynkowych. Korespondowało to z grą na dalsze wzmocnienie amerykańskiej waluty. W lutym ocena rynku zmieniła się diametralnie. Nagle to zajmowanie długiej pozycji na rynkach wschodzących stało się powszechnie stosowaną strategią inwestycyjną. Co więcej, za tą zmianą nastawienia poszły realne pieniądze. W ciągu pierwszych pięciu tygodni tego roku do funduszy akcyjnych inwestujących na emerging markets napłynęło 15 mld dolarów. Drugie tyle wpłynęło do funduszy obligacji.

Głównym czynnikiem stojącym za powrotem rynków wschodzących na inwestycyjne salony była zmiana oczekiwań odnośnie do podwyżek stóp w Stanach Zjednoczonych, a tym samym osłabienie presji na dalsze umocnienie amerykańskiej waluty. Mówiąc wprost – kapitulacja szefa Fedu Jerome'a Powella. Ustąpił on, tak jak wszyscy poprzednicy, nie przed prezydentem czy w obliczu słabszych danych gospodarczych, lecz przed wszechmocną ręką rynku. Grudniowym pokazem słabości rynek zasiał ziarno niepewności, której w głosie przewodniczącego Rezerwy Federalnej nie było słychać jeszcze w pierwszej połowie grudnia.

Tak czy inaczej zadziwiająca odporność rynków wschodzących podczas ubiegłorocznej „rzezi" na Wall Street okazała się prorocza. Ona również wspierała przedstawiony przeze mnie na początku stycznia scenariusz twardego resetu. Bessa wiąże się zawsze z gospodarczą recesją, zwolnieniami pracowników i spadkiem zysków w firmach. Jeżeli inwestorzy na serio traktowaliby możliwość rychłego zwrotu w globalnym cyklu koniunkturalnym, to rynki wschodzące byłyby główną ofiarą takiego założenia.

Chwila sławy, jaką dzięki szefowi Fedu przeżywają rynki wschodzące, może się szybko skończyć, jeśli nie znajdą się inne (poza zakończeniem cyklu podwyżek stóp procentowych w USA) argumenty przemawiające na ich korzyść. Kluczową kwestią pozostaje długość i głębokość trwającego wciąż spowolnienia w chińskiej gospodarce. Zgodnie z przećwiczonym już kilkukrotnie w ostatniej dekadzie scenariuszem w drugiej połowie ubiegłego roku rząd w Pekinie przystąpił do zmasowanej stymulacji gospodarki, wykorzystując zarówno narzędzia polityki monetarnej (obniżanie stopy rezerw obowiązkowych, zwiększenie płynności banków kredytujących przedsiębiorstwa itd.), jak i fiskalnej (obniżki podatków i finansowanie nowych inwestycji). Jeśli działania te okażą się skuteczne, to ich efektów powinniśmy oczekiwać już w pierwszej połowie tego roku. Na razie jednak nie widać wyraźnych oznak poprawy, o czym świadczą między innymi ostatnie dane z uzależnionego od eksportu europejskiego przemysłu (np. zarówno niemieckie, jak i polskie wskaźniki PMI). Niestety, słabość Chin nie jest jedynie efektem wejścia Donalda Trumpa na wojenną ścieżkę handlową z Pekinem. Dlatego pokładanie zbyt wielkich nadziei w rychłym dogadaniu się zwaśnionych stron może okazać się błędem. Trwający od początku grudnia rozejm ani nie zapobiegł grudniowej panice na giełdach, ani nie przyniósł zażegnania sporu. Ostatnia informacja o prawdopodobnym przedłużeniu negocjacji o kolejne dwa miesiące nie jest wcale dobra. Świadczy raczej o tym, że dogadywanie się idzie dość opornie, a wynik wciąż nie jest pewny.

Dlatego europejscy inwestorzy powinni raczej trzymać kciuki za powodzenie podjętej przez rząd w Pekinie próby rozkręcenia chińskiej gospodarki. Jeśli zaskoczy silnik Państwa Środka, to ruszy również europejski eksport, a co za tym idzie, przemysł Starego Kontynentu. Na razie, niedoważając europejskie akcje i uznając je za najsłabsze ogniwo w inwestycyjnym łańcuchu, inwestorzy nie wierzą w pozytywne rozstrzygnięcie i skupiają się raczej na zatrważająco słabych danych napływających z przemysłu strefy euro.

Przykład zaskakującego powrotu rynków wschodzących do łask inwestorów może jednak świadczyć o tym, że (wykluczając scenariusz globalnej bessy i recesji) akcje ze Starego Kontynentu w pewnym momencie również mogą stać się na jakiś czas ulubioną inwestycją giełdowych graczy. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zawsze i na wszystkim opłacało się przeciwstawiać opinii większości. Początek tego roku pokazał, że ta strategia nadal jest zyskowna, i to nawet na (odłożonych już dawno na półkę) polskich małych spółkach.

Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?
Parkiet PLUS
Straszyły PRS-y, teraz straszą REIT-y
Parkiet PLUS
Cyfrowy Polsat ma przed sobą rok największych inwestycji w 5G i OZE
Parkiet PLUS
Co oznacza powrót obaw o inflację dla inwestorów z rynku obligacji
Parkiet PLUS
Gwóźdź do trumny banków Czarneckiego?
Parkiet PLUS
Sześć lat po GetBacku i wiele niewiadomych