Przy czym słowa, jakie padły dzisiaj z ust Mario Draghiego trudno jest określić, jako „jastrzębie". Wprawdzie dał do zrozumienia, że wzrost gospodarczy w ostatnich miesiącach był i szybszy, niż oczekiwano, a także zaznaczył, że inflacja pozostanie w najbliższych miesiącach przy obecnych poziomach, po czym znów zacznie rosnąć, to jednak wydaje się, że byłoby pewnym nadużyciem stwierdzenie, że można te słowa zinterpretować jako sygnał, że QE zakończy się we wrześniu, a w I półroczu 2019 r. czeka nas pierwsza podwyżka stóp procentowych. Zwłaszcza, że Draghi jednocześnie dodał, że mocne euro stanowi źródło niepewności dla perspektyw inflacji, a Bank nie prowadził dzisiaj dyskusji nt. skali ograniczania aktywów. Jego zdaniem gospodarka nadal wymaga wsparcia ze strony ECB.
Euro zyskało podczas konferencji prasowej Draghiego, co można tłumaczyć tym, że inwestorzy liczą na to, że ECB zdecyduje się na bardziej odważne kroki podczas posiedzenia w marcu. Tyle, że jest to zwykła nadinterpretacja. Jeżeli euro będzie drożeć w takim tempie, jak w ostatnich tygodniach, to ECB zostanie zmuszony do zrewidowania w dół swoich oczekiwań inflacyjnych i osiągnięcie celu 2,0 proc. oddali się jeszcze bardziej w czasie. Tym samym rynkowe założenia, że do pierwszej podwyżki stóp mogłoby dojść w I kwartale 2019 r. będą nierealne.
Wydaje się jednak, że kluczowym elementem układanki jest sam dolar. Bo wystarczy spojrzeć na dzisiejsze diagramy stóp zwrotu i widać, że amerykańska waluta jest zwyczajnie wyprzedawana na szerokim rynku. Tym samym pozostaje czekać na jutrzejsze wystąpienie Donalda Trumpa w Davos i liczyć na to, że szef Białego Domu nie zaprezentuje się jako zwolennik zwiększenia protekcjonizmu w światowym handlu. Reasumując, nie wykluczone, że obawy rynku związane z możliwą postawą USA w kwestii ewentualnych wojen handlowych, mogą być zwyczajnie przerysowane w kursie dolara.
Sporządził: Marek Rogalski – główny analityk walutowy DM BOŚ