Wiele osób oczekiwało na wiosnę załamania koniunktury na rynku nieruchomości i mocnego spadku ich cen. Dlatego też relatywnie płytki i bardzo krótkotrwały spadek cen wywołują zdziwienie wielu osób – dlaczego ceny nieruchomości rosną skoro mamy pandemia uderzyła w koniunkturę? Czy aktywność w sektorze nie powinna nieco zwolnić, a ceny „zejść na ziemię”? Cóż, niż z tych rzeczy. Wczorajsze dane z USA pokazały, że o ile np. sprzedaż detaliczna (bardzo wsparta wiosną czekami wysłanymi do obywateli i bardzo hojnymi zasiłkami dla bezrobotnych) zaczyna już trochę łapać zadyszkę, rynek nieruchomości jest najmocniejszy od lat. Ceny rosną w tempie ok. 6% i jest to ósmy kolejny rok i wzrostu! Nic więc dziwnego, że aktywność po stronie podażowej również bardzo szybko odbiła – wczorajsze dane pokazały wzrost ilości rozpoczętych budów domów do 1,53 mln, zacznie powyżej oczekiwań (1,46) i najwięcej od lutego, który zwieńczył trzy bardzo mocne miesiące będące efektem decyzji Fed jeszcze z jesieni 2019 roku, kiedy amerykański bank centralny z sobie znanych powodów postanowił podgrzać rynki dodatkowym dodrukiem. Również w Polsce dane pokazują powrót do okolic sprzed pandemii (lub powyżej), a ceny gruntów tak naprawdę nawet nie zaczęły spadać.

Najprościej byłoby powiedzieć, że jest to efekt polityki banków centralnych i w uproszczeniu jest to dobra odpowiedź, ale tu często słyszę pytania, że przecież to nie są tak spekulacyjne aktywa jak akcje, a przy słabej gospodarce należy liczyć się ze stratami na najmie. Są to dobre argumenty, uzasadniające dlaczego nie doszło do tąpnięcia cen (ceny nie są notowane w systemie ciągłym, więc właściciele nieruchomości nie są w stanie tak łatwo obserwować sytuacji rynkowej i nie ulegają podobnym efektom psychologicznym jak na rynku akcji), jednak moim zdaniem tylko pomocnicze. Działa tu przede wszystkim efekt awersji do straty. Inwestor będąc przekonanym o niechybnej stracie realnej wartości nieoprocentowanego depozytu decyduje się na alternatywy i nieruchomości są jedną z nich (obok akcji) mimo że zyski z wynajmu mogą nie nadążać za cenami tak jak wyniki firm za wycenami. Obrazuje to długofalowy koszt obecnej polityki pieniężnej w postaci złej alokacji zasobów w gospodarce (nawet nie rozpoczynam już tu wątku rosnących nierówności społecznych jako efektu inflacji cen aktywów), czym jednak decydenci specjalnie nie będą się przejmować.

Wracając do danych z USA – rynki na ten moment będą przyjmować je z otwartymi ramionami, wiedząc, że Fed i tak nie zmieni swojej polityki. Wczoraj co prawda końcówka sesji na Wall Street była słaba, ale spadki rzędu 0,5% z okolic historycznych szczytów to dość nieśmiała reakcja na informację o ponownym zamknięciu szkół w Nowym Jorku. Dziś za nami już bardzo dobry raport z australijskiego rynku pracy (wróciło tam łącznie 3 utraconych miejsc pracy), a przed nami dane z polskiego rynku pracy (10:00), indeks Fed z Filadelfii (14:30) oraz dane o sprzedaży domów w USA (16:00). Złoty o poranku jest stabilny. O 8:30 euro kosztuje 4,4710 złotego, dolar 3,7731 złotego, frank 4,1410 złotego, zaś funt 4,9960 złotego.

dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista XTB
[email protected]