Okazuje się, że była to zmiana bardzo głęboka, gdyż do ubiegłego tygodnia wskaźnik oddał całą zwyżkę, jaka była jego udziałem w pierwszym roku covidowej hossy.

Z punktu widzenia kształtowania apetytu na ryzyko można uznać, iż od lutego globalna hossa straciła swój najbardziej pożądany charakter, kiedy w tej klasie aktywów, jaką są akcje, bardziej ceniona była ta ich część, która zwyczajowo uważana jest za bardziej ryzykowną. Przy okazji nie można wykluczyć, iż bieżąca relatywna słabość rynków wschodzących będzie miała pewną wartość prognostyczną odnośnie do orientacyjnej daty zakończenia hossy w USA. W minionej dekadzie bowiem koniunkturalne szczyty MSCI EM Index powstawały zawsze z wyprzedzeniem względem szczytów S&P 500, przy czym w ostatnich dwóch przypadkach przesunięcie to miało podobną wielkość od ośmiu miesięcy. Obecnie zaś od lutowego szczytu MSCI EM Index mija pięć miesięcy, co z tego punktu widzenia daje jeszcze trzymiesięczny margines bezpieczeństwa sięgający października.

Oczywiście na razie nie jest pewne, iż do tego czasu rynki wschodzące nie zdołają wyznaczyć nowego maksimum. Od marca MSCI EM Index utknął jednak w strefie od -11 proc. do -4 proc. poniżej lutowego szczytu 1449 pkt (obecnie -7,7 proc.) i na razie nie zanosi się na to, by ten stan rzeczy miał się zmienić. ¶