Firma złożyła w Urzędzie Regulacji Energetyki nowy wniosek taryfowy w lipcu, ale w ubiegły piątek dokonała jego korekty. Nadal jednak skala podwyżki jest wysoka. Zarządowi PGNiG może być trudno przekonać regulatora do swoich racji. Wiceprezes URE Marek Woszczyk przewiduje, że negocjacje jeszcze będą trwały. – Jeżeli w ogóle taryfa zostanie zmieniona, to nie wcześniej niż w październiku – mówi „Parkietowi”.
PGNiG domaga się podniesienia cen gazu w kraju ze względu na wyższe koszty importu, które ponosi. Wiceprezes Woszczyk przyznaje, że na zmianę taryfy decydujący wpływ mają ceny ropy na świecie, w odniesieniu do których kalkulowane są koszty zakupu gazu przez PGNiG oraz kurs złotego wobec amerykańskiej waluty.
Ale jednocześnie zauważa, że tylko jeden z tych elementów – kurs walutowy – może być uznany za cenotwórczy. – Rynek ropy jest stabilny w ostatnich miesiącach, a przy formułowaniu taryfy, którą teraz stosuje PGNiG, prognozowaliśmy notowania na poziomie ponad 77 USD za baryłkę, tymczasem okazały się niższe – dodaje Woszczyk. – Sprawdzamy wszelkie dostępne prognozy dotyczące tak kursów walut, jak i rynku naftowego i na tej podstawie będziemy oceniać wniosek PGNiG.
Urząd zwykle ogranicza podwyżki cen – nie tylko gazu, ale i elektryczności. Gdy PGNiG składało wniosek o nową taryfę, proponując wzrost cen o ponad 9 proc. w lutym tego roku, ostatecznie prezes URE zgodził się tylko na 4,8 proc. (średnio), i to po trzech miesiącach negocjacji. Teraz sytuacja może się powtórzyć. Z kolei zarząd PGNiG przekonuje, że nie zarabia na sprzedaży gazu, czyli podstawowej swojej działalności.
Analitycy przypominają, że koszty importu w ostatnim czasie faktycznie wzrosły i nadal będą wysokie. A zatem formalnie spółka ma podstawy domagać się podwyżki.