Rafael Nadal, Novak Djoković, Roger Federer, Maria Szarapowa i inni sprzedają wówczas swą sławę za grube dolary podczas meczów pokazowych, które od Wysp Dziewiczych po Barbados, ambitne kraje azjatyckie i niemal całą Amerykę Południową, są organizowane ku pokrzepieniu kibicowskich oczu i napełnieniu kont bankowych sportowców.
Taka to tenisowa prawda: najpierw były lata krzyku, że turniejów za dużo, meczów za dużo, kontuzji za dużo, tylko przychodów za mało. Gdy władze WTA Tour oraz ATP Tour w końcu ustąpiły i skróciły czas rozgrywek (oraz wespół z organizatorami podwyższyły premie turniejowe, zwłaszcza w Wielkim Szlemie), to w wydłużonej przerwie zimowej dzielni tenisiści i urocze tenisistki zaraz znajdują sobie zajęcia dodatkowe, płatne tak, że każdy by się skusił. Potem ludzie się dziwią, że mistrzowie i mistrzynie rakiety jacyś tacy dziwnie zmęczeni i oklejeni plastrami już w marcu albo kwietniu. A jesienią to słaniają się na nogach i padają jak muchy od samego podmuchu piłki.
Nie wierzmy więc przesadnie opiniom, że życie tenisowych gwiazd to jedna wielka całoroczna nuda treningów, podróży, hoteli oraz udręka bólu zmęczonych mięśni. Jeśli nawet – to większość cierpi na własną prośbę i za wynagrodzenie znacznie wyższe niż godziwe.
Problem nie jest łatwy do rozwiązania, bo natury ludzkiej łatwo się nie zmieni. Właśnie wybrano nowego szefa ATP Tour i będzie on musiał, tak jak poprzednicy, dać sobie radę z coraz silniejszym parciem tenisistów zawodowych na osiąganie większych korzyści majątkowych przy zmniejszonym nakładzie pracy. Po 10 miesiącach poszukiwań wybrano 48-letniego Chrisa Kermode, Brytyjczyka.
Zatrudniona za ciężkie pieniądze firma Heidrick & Struggles myślała długo (nawet delegowała do tego zadania byłego tenisistę, potem finansistę i specjalistę osobowego w jednym, pana Tommy'ego Ho), aż wyłoniła kilku kandydatów. Pan Kermode został zaakceptowany w finale głównie dzięki głosom komisji zawodniczej ATP (jej szefem jest Federer), bo tenisiści go lubią.