Specjalnością polskiego rynku sztuki jest handel przedmiotami o nieznanym pochodzeniu. Do znudzenia wracam do tego problemu, ponieważ pojawiają się kolejne sensacyjne dzieła o nieznanym rodowodzie. Na dojrzałych rynkach dobra proweniencja nierzadko podwaja cenę. Światowi kolekcjonerzy lub inwestorzy ekstra płacą nie tylko za sam obraz, ale także za wartość dodaną w postaci udokumentowanej historii dzieła, jego legendy. Dopłacają za renomę poprzedniego właściciela obrazu.
Na kilku najbliższych aukcjach są dzieła sztuki najwyższej klasy, jakie pojawiają się na krajowym rynku raz na wiele lat. Nie mają, niestety, rodowodu. Są jak rodzynki bez ciasta.
Na przykład w Rempeksie (www.rempex.com.pl) 24 lutego ma być licytowana rzeźba Aleksandra Archipenki (1887–1964) w cenie wywoławczej 130 tys. zł. To artysta wysoko ceniony na świecie, jego dzieła są wydarzeniem w największych domach aukcyjnych w Nowym Jorku lub Londynie. Oferowana w Warszawie rzeźba nie ma żadnej historii...
Warto na wystawie przedaukcyjnej zobaczyć rzeźbę. To jednak wyjątkowe wydarzenie. Może sprawa będzie miała dalszy ciąg, gdy jakiś kolekcjoner z pasją detektywa ustali, skąd nagle pojawiło się w Polsce dzieło Archipenki? Zainteresowani mogą pogłębić wiedzę o artyście i badaniu jego dorobku na stronie The Archipenko Foundation (www.archipenko.org.)
Jest też w Rempeksie np. wczesny obraz Zdzisława Beksińskiego z 1976 roku (cena wyw. 100 tys. zł). Katalog nic nie mówi o losach obrazu. Jestem pewien, że można ustalić jego historię. Kto ma to robić? To zadanie dla kolekcjonera?