– Najprościej otworzyć konto maklerskie i kupić akcje firmy, która zarządza siecią hoteli i dzieli się swoimi zyskami z akcjonariuszami. Można też kupić nieruchomość atrakcyjną turystycznie i samodzielnie zająć się jej wynajmem. Oszczędza się tym samym na kosztach obsługi, ale o efektywności i zyskowności inwestycji decydują nie tylko atrakcyjność samej nieruchomości, ale też skuteczność marketingu, zarządzania i ilość wolnego czasu właściciela – opowiada Bartosz Turek, główny analityk Lion's Banku.
Jego zdaniem, jeśli inwestor szczególnie sobie ceni czas, może wynająć firmę, która zajmie się zarządzaniem nieruchomością. Takich ofert nie brakuje w popularnych kurortach. – Od razu trzeba jednak zaznaczyć, że za takie zarządzanie trzeba będzie płacić około 20–30 proc. przychodów z wynajmu – mówi Turek.
Kolejną opcją będzie zakup części pensjonatu lub hotelu. Hotel, działając pod jedną marką, może zrzeszać wielu inwestorów, ale jest zarządzany przez wyspecjalizowaną firmę, a ta wypracowanym zyskiem dzieli się z inwestorami. Np. kupując pokój w condo- lub aparthotelu, można liczyć na z góry określony poziom czynszu – od 5 do 9 proc. wartości nieruchomości w skali roku, ale też udział w zyskach – od 45 do 75 proc. zysków wygenerowanych przez hotel, które dzieli się potem proporcjonalnie pomiędzy inwestorów.
– Dla tych, którzy mają najgrubsze portfele, rozwiązaniem może być zakup całego hotelu. Trzeba mieć jednak świadomość, że wchodząc na ten rynek, nawet inwestując niewielkie kwoty, podejmuje się ryzyko działalności hotelowej: jeśli obiekt nie będzie zarabiał, to i inwestor nie zarobi – ostrzega Bartosz Turek.
Zyski i pułapki
Marlena Kosiura, ekspert portalu InwestycjewKurortach.pl, mówi, że zamożne osoby rzadko zajmują się same wynajem apartamentów wakacyjnych. – Przyczyna jest prosta: taki inwestor nie ma czasu, a często i doświadczenia, by zajmować się poszukiwaniem turystów, którzy będą chcieli gościć w jego w apartamencie. Stąd zatrudnienie wyspecjalizowanej firmy jest standardem – mówi Marlena Kosiura.