Gdyby nie transformacja ustrojowa, reformy Balcerowicza i budowa rynku kapitałowego, najprawdopodobniej kierowałby dziś bankiem, a nie firmą Ruch. – To rzeczywiście było kiedyś moim marzeniem – potwierdza Igor Chalupec, absolwent Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dzisiejsza Szkoła Główna Handlowa) na kierunku handel zagraniczny oraz Uniwersytetu Warszawskiego na Wydziale Prawa i Administracji. Biznes ma we krwi. Mama, Henryka Chalupec, to wieloletnia szefowa Budimeksu, centrali handlu zagranicznego budownictwa, która w czasach PRL działała na kilku kontynentach.
Igor Chalupec po studiach pracował w dwóch firmach konsultingowych (Polexpert i Proexim), ale niedługo. Bank się o niego upomniał. Trzeba było od podstaw zbudować pierwsze biuro maklerskie dla Banku Pekao. – W czasie prywatnego spotkania dowiedziałem się, że kandydat na to miejsce zrezygnował, a bank pilnie szuka innej osoby. Nie mogłem czekać bezczynnie – opowiadał w mediach Igor Chalupiec. Prezes Marian Kanton, który chce w Polsce rozwinąć bankowość inwestycyjną, zatrudnia Chalupca. Pierwszą decyzją młodego dyrektora jest zwolnienie wszystkich pracowników banku oddelegowanych do stworzenia Centralnego Biura Maklerskiego. – Miałem zaledwie 24 lata i zaproponowałem decyzje, które w tamtym czasie mocno szokowały – opowiadał w magazynie „Manager". Ale jego zdaniem pracownicy banku po prostu nie mieli odpowiednich kompetencji do pracy w domu maklerskim.
Prawie jak w amerykańskim filmie
Decyzja okazuje się trafna, a biuro maklerskie zaczyna działać razem z giełdą. – Podczas pierwszej sesji na warszawskim parkiecie zanotowano 112 zleceń kupna i sprzedaży, a obrót wyniósł 1990 zł, ale było bardzo dużo emocji. Na sali notowań było chyba z 500 osób: dziennikarze, pracownicy giełdy, przedstawiciele rządu – istne szaleństwo. Panował wielki entuzjazm, krzyki, zamieszanie. Aby wyglądać profesjonalnie, nasza firma doradcza wyposażyła nas w czerwone szelki, czyli znany z filmów atrybut maklerów – wspominał Chalupec.
Konkretnie z amerykańskich filmów. Maklerzy CBM wyróżniają się czerwonymi szelkami, ale poza tym od amerykańskich kolegów różni ich wszystko. Powodem jest zupełnie inny system zawierania transakcji. Żeby złożyć zlecenie, inwestorzy w całej Polsce musieli przyjść do punktów obsługi klienta CBM. Zlecenia, które faksem przesyłano do centrali biura maklerskiego, ręcznie wprowadzano do komputera i przekazywano na giełdę. Tam powstawała księga podaży i popytu, na podstawie której ustalano kurs dnia. – To nie było widowiskowe przedsięwzięcie – przyzna po latach Igor Chalupec.
Chcąc poprawić wizerunek, na użytek mediów maklerzy CBM odbierali na sali notowań telefony, które nie były podłączone.