Wybory do amerykańskiego Kongresu (Izby Reprezentantów i częściowo do Senatu), które odbyły się w ostatni wtorek, to dobra okazja, by zagłębić się w rozważania związane z cyklem politycznym w USA.
„Midterm elections", które po polsku można by określić jako „wybory na półmetku kadencji prezydenta" (a precyzyjniej: na półmetku okresu między kolejnymi wyborami prezydenckimi, bo kadencja formalnie zaczyna się i kończy w styczniu), to z pewnością jedna z najważniejszych dat w amerykańskim kalendarzu politycznym.
W temacie polityki i giełdy na myśl przychodzi w pierwszym rzędzie tzw. teoria cyklu prezydenckiego. Według jej podstawowej wersji poszczególne lata w ramach kadencji danego prezydenta cechują się różnymi stopami zwrotu z akcji na Wall Street. Tradycyjnie zwykło się przyjmować, że o ile pierwszy rok po wyborze nowego szefa państwa jest najsłabszy dla akcji, o tyle najlepszy jest trzeci rok, kiedy to po wyborach „na półmetku" urzędujący prezydent zabiera się do stymulowania gospodarki z myślą o reelekcji.
Ta tradycyjna wersja teorii cyklu prezydenckiego powstała na bazie danych dotyczących dość zamierzchłej z naszego punktu widzenia przeszłości. My w naszej analizie skupiliśmy się na bardziej współczesnym okresie od początku kadencji prezydenta Ronalda Reagana (1981 r.).
W tym zbadanym przez nas okresie pierwotna wersja cyklu prezydenckiego nie spisywała się już tak dobrze, jak niegdyś uważano. Pierwszy kalendarzowy rok po wyborze nowej głowy państwa paradoksalnie był, średnio rzecz biorąc, najbardziej udany (a nie najgorszy). Pierwszy kalendarzowy rok prezydenta Trumpa też się w to wpisuje (w 2017 r. indeks S&P 500 zyskał 19,4 proc., nie licząc dywidend).