Ustawa wprowadzająca ograniczenia handlu w niedzielę obowiązuje od 1 marca 2018 r. i był to jeden z najmocniej dyskutowanych tematów roku, nie tylko wśród firm handlowych. Po raz pierwszy wprowadzono bowiem tak znaczące zmiany uderzające w sektor, który odpowiada za około 20 proc. polskiego PKB. Dodatkowo uchwalenie polskiej ustawy jest wbrew trendom europejskim, na kontynencie dominuje bowiem raczej rozluźnianie ograniczeń odnośnie do pracy handlu, a nie wprowadzanie nowych, taki pomysł ogłosił tylko nowy rząd włoski.
Już widać pierwsze zmiany
Po wielomiesięcznych przepychankach i nowych pomysłach ze strony posłów ostatecznie stanęło na tym, że Polacy mogą zakupy robić tylko w pierwszą i ostatnią niedzielę miesiąca, oczywiście, o ile nie pokrywa się to np. z dniem świątecznym. Tylko to wystarczyło, że na rynku doszło do wielkich zmian, choć wbrew przewidywaniom sprzedaż nie spadła, a nawet nieco mocniej urosła. Powód jest prosty, wielu konsumentów w dni poprzedzające wolny dzień robiło zakupy na zapas, co widać po wynikach branży. Z danych Nielsena wynika, że w kategorii FMCG (produkty spożywcze i chemiczne) od początku roku do końca lipca sprzedaż wzrosła o 5,4 proc., a w okresie funkcjonowania zakazu handlu o 5,7 proc.
Jednak widać także zdecydowane przesunięcia, jeśli chodzi o miejsca, w których konsumenci kupowali tego rodzaju produkty. Zdecydowanie najwięcej zyskują bowiem stacje benzynowe, na których sklepy po długiej batalii uniknęły objęcia zakazem. Od początku roku ich sprzedaż wzrosła bowiem o 19 proc., ale w okresie funkcjonowania zakazu jeszcze mocniej, bo o 22,6 proc. Wzrost obrotów, choć nie w takiej skali, widać także w przypadku średnich sklepów spożywczych. Wiele z nich działa w ramach grup franczyzowych i są nadal zarządzane przez właścicieli, zatem mogą korzystać z jednego z wyłączeń i w niedzielę pracować, o ile to właściciel, ewentualnie z rodziną, obsługuje tego dnia klientów.
Na fali są także dyskonty, które w obydwu badanych okresach zyskują 7,2 proc., czyli sporo ponad poziom rynkowy. W ich przypadku może to być w dużej części efekt zmasowanych promocji i akcji marketingowych. Ogółem do końca lipca ich cennikowe wydatki reklamowe brutto wyniosły ponad 400 mln zł, czyli o 32 proc. więcej niż rok temu. To efekt głównie Lidla, aktywność reklamowa tej sieci wzrosła ponad 46 proc., zaś Biedronki – skromne 11 proc.
Na tym tle minimalnie zyskują za to najmniejsze sklepy, a spadek obrotów wykazują z kolei hipermarkety, sięga on niemal 1 proc.