Jak Hiszpania nie dała sobie rady z kataklizmem

Słaby hiszpański rząd nie tylko lekceważył zagrożenie, ale też nie ma dobrego pomysłu na rozruszanie gospodarki po kryzysie. Kraj może więc czekać stracona ekonomicznie dekada.

Aktualizacja: 28.03.2020 12:09 Publikacja: 28.03.2020 11:27

Foto: GG Parkiet

Jeszcze 8 marca Madryt tętnił życiem. W hiszpańskiej stolicy odbyła się wówczas 120-tys. feministyczna manifestacja, do uczestnictwa w której zachęcał rząd. To prawdopodobnie tam zaraziła się koronawirusem Maria Begona Gomez Fernandez, czyli żona socjalistycznego premiera Pedro Sáncheza, Irene Montero, konkubina wicepremiera Pablo Iglesiasa będąca ministrem ds. równości płci, a także wicepremier Carmen Calvo. Calvo mówiła wcześniej, że dla kobiet uczestnictwo w tej demonstracji będzie „kwestią życia lub śmierci". Tego dnia były w Hiszpanii 673 potwierdzone przypadki zachorowań na Covid-19. Dzień później było ich już ponad 1100, co sprawiło, że lokalne władze w Madrycie zamknęły szkoły. Rząd centralny wcześniej zdawał się bagatelizować zagrożenie. Minister zdrowia Salvador Illa (filozof z wykształcenia, zarabiający wcześniej na życie głównie jako polityk Partii Socjalistycznej Hiszpanii) przekonywał, że Hiszpania powinna zostać ominięta przez największą falę epidemii i że najwyżej umrze kilka osób. Tak się jednak nie stało. Liczba przypadków zachorowań na Covid-19 w ciągu kolejnych dwóch tygodni przekroczyła 50 tys., a liczba zgonów przebiła 4000. Władze musiały wprowadzić drakońską kwarantannę. Hiszpania znów stała się jednym ze słabych ogniw strefy euro.

Czas apokalipsy

– Zaledwie kilka dni przed dekretem hiszpańskiego rządu o wprowadzeniu stanu wyjątkowego Madryt tętnił życiem. Lekarze podzielali jednogłośnie zdanie, ze koronawirus to wirus jak każdy inny – należy na siebie uważać, zadbać o swoją odporność, a jak się na niego zachoruje i nie jest się w grupie podwyższonego ryzyka, należy po prostu zachować spokój. Niemalże nikt nie powstrzymywał się przed standardowym powitaniem, które zaczyna się od serdecznego pocałunku w policzek lub – o wiele rzadziej – podania ręki. W momencie gdy rząd planował już wprowadzenie kwarantanny, panowała ogólna dezorientacja. Nikt nie wiedział, czy Madryt zostanie odcięty od świata już w piątek 13 czy w sobotę. Jedyne, co dało się zaobserwować w piątek, to była zwiększona aktywność policji. Plotki wskazywały jednak na to, że najdalej w sobotę wieczór do Madrytu nikt nie będzie mógł się dostać ani też wyjechać. Tak też się stało – w piątek 13, w środku nocy, na trasie wylotowej z metropolii, panował natężony ruch samochodów, głównie były to osoby, które chciały jak najszybciej uciec z miasta lub być może nawet z kraju – mówi „Parkietowi" Honorata Andrzejewska, polska informatyczka mieszkająca do niedawna w Madrycie. Twierdzi, że obecnie w hiszpańskiej stolicy „już niczego nie wolno".

Ci, którzy mieli okazję uciec przed ostrą kwarantanną, już to zrobili. Według danych hiszpańskiego Ministerstwa Transportu ruch na drogach spadł do jednej dziesiątej średniego poziomu z 2019 r. Miejsca w pociągach dalekobieżnych są zajęte jedynie w 2 proc. Ci, którzy „bez wyraźnej potrzeby" wychodzą z domów, mogą dostać grzywnę do 30 tys. euro (najczęściej jednak mandat wynosi 600 euro). Madryt jest patrolowany przez drony, z których głośników idą ostrzeżenia przed przebywaniem na ulicach. Służba zdrowia od wielu dni działa na granicy wytrzymałości, a oficjalne wytyczne mówią, że priorytet przy ratowaniu życia należy dawać ludziom młodszym, pełnosprawnym i cieszącym się wcześniej znośną jakością egzystencji. Według danych Banku Światowego w 2013 r. było w Hiszpanii około trzech łóżek szpitalnych na 100 tys. mieszkańców (gdy w Polsce 6,5). Przez ostatnie cztery dekady ich liczba cały czas spadała – jeszcze w 1979 r., czyli w trzy lata po wprowadzeniu demokracji, wynosiła 5,5 na 100 tys. mieszkańców. Teraz te cięcia mocno się mszczą na Hiszpanach. Hotele muszą być przerabiane na prowizoryczne szpitale, a miejskie lodowisko w Madrycie odgrywa rolę kostnicy. Do części domów starców musiało wkroczyć wojsko. Znaleziono tam zwłoki staruszków porzuconych przez personel, który uciekł przed epidemią.

W autonomicznej Katalonii służba zdrowia też pracuje resztkami sił, ale tamtejszy, zdominowany przez separatystów, rząd nie pozwala hiszpańskiemu wojsku sprowadzić statku szpitalnego do Barcelony. Niechęć do hiszpańskiego państwa jest u nich silniejsza niż strach przed epidemią.

Cios, jaki otrzymała hiszpańska gospodarka, trudno jest oszacować. Dane PMI o koniunkturze w przemyśle i sektorze usług w marcu poznamy dopiero w przyszłym tygodniu. Można się jednak spodziewać, że spadki będą wskazywały na głęboką recesję. Dane o PKB za I kwartał na pewno będą bardzo kiepskie, podobnie jak za cały rok. Analitycy the Centre for Economics and Business Research prognozują, że PKB Hiszpanii skurczy się w 2020 r. o 8 proc. (W 2009 r., czyli w czasie ostatniej globalnej recesji, spadł on o 3,6 proc. W czasie wojny domowej z lat 1936–1939 zmniejszał się on średnio o 6,7 proc. rocznie). Są również prognozy bardziej ostrożne. Na przykład analitycy Coface spodziewają się spadku hiszpańskiego PKB o 1,7 proc. w tym roku.

Nikły impuls fiskalny

Potężny cios dostały branża turystyczna, sektor usług i przemysł, który jest mocno zależny od koniunktury w handlu globalnym. A przecież gospodarka Hiszpanii radziła sobie całkiem nieźle w porównaniu z innymi krajami Europy Zachodniej. Hiszpański PKB wzrósł w 2019 r. o 2,2 proc., co było szybszym tempem wzrostu niż we Francji (1,2 proc.) czy w Niemczech (0,5 proc.). Jedynie rynek pracy wciąż jeszcze nie podniósł się po poprzednim kryzysie. Stopa bezrobocia wynosiła w IV kwartale 2019 r. 13,8 proc., co i tak było sporo niższym poziomem niż kilka lat wcześniej. W 2013 r. stopa bezrobocia w Hiszpanii zbliżała się do 28 proc. Bezrobocie wśród młodzieży zmniejszyło się z około 55 proc. w 2013 r. do 30,6 proc. w styczniu 2020 r. Nikt nie będzie zaskoczony, jeżeli teraz szybko wróci do poziomu sprzed siedmiu lat.

Jak rząd chce łagodzić kryzys? W zeszłym tygodniu ogłosił pakiet stymulacyjny opiewający na ponad 200 mld euro. Przedstawił go jako „największy w historii Hiszpanii". Szczegóły tego programu nie wzbudzają jednak euforii. Przewiduje, że państwowy bank rozwoju (Instituto de Credito Oficial) przyzna 100 mld euro gwarancji kredytowych. Ma to pozwolić „zmobilizować" do 200 mld euro płynności, którą sektor prywatny ma zapewnić małym i średnim przedsiębiorstwom. Jak ten kapitał ma zostać „zmobilizowany"? Nie wiadomo. W ujawnionym przez rząd programie zabrakło szczegółów. Może więc socjalistyczne władze Hiszpanii postanowiły oprócz tych niejasnych gwarancji zapewnić krajowy duży fiskalny impuls stymulacyjny? Raczej nie, bo chcą zwiększyć wydatki budżetowe jedynie o 5 mld euro. Pieniądze te mają zarówno wesprzeć służbę zdrowia, jak i samozatrudnionych, a także pozwolić na sfinansowanie grantów na digitalizację małych i średnich spółek. Na wsparcie dla biednych przeznaczone zostanie dodatkowo 300 mln euro, co oczywiście może być kroplą w morzu potrzeb. Rząd Pedro Sáncheza zapewnia jednak, że gwarantuje ludziom ubogim, że nie zostaną im odcięte woda, prąd oraz internet. Ponadto przesunie im spłatę rat kredytów mieszkaniowych. Dosyć słabo jak na gabinet, w którego skład wchodzą lewicowi radykałowie z partii Podemos, którzy wcześniej chwalili wenezuelski model gospodarczy. Oczywiście można argumentować, że rząd ma związane ręce ze względu na dług publiczny (wynoszący w 2019 r. 95,5 proc. PKB). Jednak ten dług ma już o wiele mniejsze znaczenie niż dziesięć lat temu. Europejski Bank Centralny kupuje na ogromną skalę obligacje wszystkich państw strefy euro, nawet Grecji. Rentowność hiszpańskich dziesięciolatek sięgała w połowie tygodnia zaledwie 0,8 proc. Co prawda w zeszłym roku zbliżała się do 0,1 proc., ale obecnie i tak jest o wiele niższa niż np. w 2012 r., gdy dochodziła do 6 proc. Zarówno rynek, jak i Bruksela są świadome tego, że rządy państw dotkniętych epidemią muszą bardzo mocno poluzować politykę fiskalną. Co więcej, inwestorzy nawet bardzo chcą, by do tego luzowania doszło. Świat naprawdę stanął na głowie. W czasie gdy amerykańscy republikanie chcą rozsyłać obywatelom czeki na 1,2 tys. USD, „prospołeczna" hiszpańska lewica okazuje się być bardziej konserwatywna fiskalnie od Niemców.

Słabość rządu Pedro Sáncheza nie powinna jednak dziwić. Opiera się on nie tylko na koalicji socjalistów z radykałami z Podemos, ale również na dwóch ministrach z komunizującej Zjednoczonej Lewicy oraz na poparciu radykalnie lewicowej drobnicy i katalońskich oraz baskijskich separatystów. Taki gabinet miałby poważne problemy z rządzeniem krajem w normalnych czasach. Trudno więc oczekiwać, by poradził sobie w trakcie apokaliptycznego, wirusowego kataklizmu.

Parkiet PLUS
100 lat nie kończy historii złotego, ale zbliża się czas euro
Parkiet PLUS
Dobrze, że S&P 500 (trochę) się skorygował po euforycznym I kwartale
Parkiet PLUS
Szukajmy spółek, ale też i inwestorów
Parkiet PLUS
Wynikowi prymusi sezonu raportów
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO
Parkiet PLUS
Złoty – waluta, która przetrwała największe kataklizmy
Parkiet PLUS
Dlaczego Tesla wyraźnie odstaje od reszty wspaniałej siódemki?