Jeszcze 8 marca Madryt tętnił życiem. W hiszpańskiej stolicy odbyła się wówczas 120-tys. feministyczna manifestacja, do uczestnictwa w której zachęcał rząd. To prawdopodobnie tam zaraziła się koronawirusem Maria Begona Gomez Fernandez, czyli żona socjalistycznego premiera Pedro Sáncheza, Irene Montero, konkubina wicepremiera Pablo Iglesiasa będąca ministrem ds. równości płci, a także wicepremier Carmen Calvo. Calvo mówiła wcześniej, że dla kobiet uczestnictwo w tej demonstracji będzie „kwestią życia lub śmierci". Tego dnia były w Hiszpanii 673 potwierdzone przypadki zachorowań na Covid-19. Dzień później było ich już ponad 1100, co sprawiło, że lokalne władze w Madrycie zamknęły szkoły. Rząd centralny wcześniej zdawał się bagatelizować zagrożenie. Minister zdrowia Salvador Illa (filozof z wykształcenia, zarabiający wcześniej na życie głównie jako polityk Partii Socjalistycznej Hiszpanii) przekonywał, że Hiszpania powinna zostać ominięta przez największą falę epidemii i że najwyżej umrze kilka osób. Tak się jednak nie stało. Liczba przypadków zachorowań na Covid-19 w ciągu kolejnych dwóch tygodni przekroczyła 50 tys., a liczba zgonów przebiła 4000. Władze musiały wprowadzić drakońską kwarantannę. Hiszpania znów stała się jednym ze słabych ogniw strefy euro.
Czas apokalipsy
– Zaledwie kilka dni przed dekretem hiszpańskiego rządu o wprowadzeniu stanu wyjątkowego Madryt tętnił życiem. Lekarze podzielali jednogłośnie zdanie, ze koronawirus to wirus jak każdy inny – należy na siebie uważać, zadbać o swoją odporność, a jak się na niego zachoruje i nie jest się w grupie podwyższonego ryzyka, należy po prostu zachować spokój. Niemalże nikt nie powstrzymywał się przed standardowym powitaniem, które zaczyna się od serdecznego pocałunku w policzek lub – o wiele rzadziej – podania ręki. W momencie gdy rząd planował już wprowadzenie kwarantanny, panowała ogólna dezorientacja. Nikt nie wiedział, czy Madryt zostanie odcięty od świata już w piątek 13 czy w sobotę. Jedyne, co dało się zaobserwować w piątek, to była zwiększona aktywność policji. Plotki wskazywały jednak na to, że najdalej w sobotę wieczór do Madrytu nikt nie będzie mógł się dostać ani też wyjechać. Tak też się stało – w piątek 13, w środku nocy, na trasie wylotowej z metropolii, panował natężony ruch samochodów, głównie były to osoby, które chciały jak najszybciej uciec z miasta lub być może nawet z kraju – mówi „Parkietowi" Honorata Andrzejewska, polska informatyczka mieszkająca do niedawna w Madrycie. Twierdzi, że obecnie w hiszpańskiej stolicy „już niczego nie wolno".
Ci, którzy mieli okazję uciec przed ostrą kwarantanną, już to zrobili. Według danych hiszpańskiego Ministerstwa Transportu ruch na drogach spadł do jednej dziesiątej średniego poziomu z 2019 r. Miejsca w pociągach dalekobieżnych są zajęte jedynie w 2 proc. Ci, którzy „bez wyraźnej potrzeby" wychodzą z domów, mogą dostać grzywnę do 30 tys. euro (najczęściej jednak mandat wynosi 600 euro). Madryt jest patrolowany przez drony, z których głośników idą ostrzeżenia przed przebywaniem na ulicach. Służba zdrowia od wielu dni działa na granicy wytrzymałości, a oficjalne wytyczne mówią, że priorytet przy ratowaniu życia należy dawać ludziom młodszym, pełnosprawnym i cieszącym się wcześniej znośną jakością egzystencji. Według danych Banku Światowego w 2013 r. było w Hiszpanii około trzech łóżek szpitalnych na 100 tys. mieszkańców (gdy w Polsce 6,5). Przez ostatnie cztery dekady ich liczba cały czas spadała – jeszcze w 1979 r., czyli w trzy lata po wprowadzeniu demokracji, wynosiła 5,5 na 100 tys. mieszkańców. Teraz te cięcia mocno się mszczą na Hiszpanach. Hotele muszą być przerabiane na prowizoryczne szpitale, a miejskie lodowisko w Madrycie odgrywa rolę kostnicy. Do części domów starców musiało wkroczyć wojsko. Znaleziono tam zwłoki staruszków porzuconych przez personel, który uciekł przed epidemią.
W autonomicznej Katalonii służba zdrowia też pracuje resztkami sił, ale tamtejszy, zdominowany przez separatystów, rząd nie pozwala hiszpańskiemu wojsku sprowadzić statku szpitalnego do Barcelony. Niechęć do hiszpańskiego państwa jest u nich silniejsza niż strach przed epidemią.
Cios, jaki otrzymała hiszpańska gospodarka, trudno jest oszacować. Dane PMI o koniunkturze w przemyśle i sektorze usług w marcu poznamy dopiero w przyszłym tygodniu. Można się jednak spodziewać, że spadki będą wskazywały na głęboką recesję. Dane o PKB za I kwartał na pewno będą bardzo kiepskie, podobnie jak za cały rok. Analitycy the Centre for Economics and Business Research prognozują, że PKB Hiszpanii skurczy się w 2020 r. o 8 proc. (W 2009 r., czyli w czasie ostatniej globalnej recesji, spadł on o 3,6 proc. W czasie wojny domowej z lat 1936–1939 zmniejszał się on średnio o 6,7 proc. rocznie). Są również prognozy bardziej ostrożne. Na przykład analitycy Coface spodziewają się spadku hiszpańskiego PKB o 1,7 proc. w tym roku.