Historia uczy tylko jednego – ostateczny koszt igrzysk zawsze przekracza zakładany budżet. Zdarza się, że kilkakrotnie.
Japończycy, starając się w 2013 r. o organizację najważniejszej sportowej imprezy czterolecia, planowali wydać 7,3 mld dol. i to był dopiero początek. Już w połowie 2017 r. Komitet Organizacyjny poinformował, że zakładane koszty wzrosły ponaddwukrotnie, a specjalizujący się w finansach publicznych profesor Schinchi Ueyama z Uniwersytetu Keio w Tokio oznajmił: – Liczby z wniosku aplikacyjnego był praktycznie fikcją.
Pokonany japoński opór
Pod koniec ubiegłego roku przekaz był już inny. Gospodarze poinformowali, że organizacja zawodów będzie ich kosztować 12,6 mld dol. Prezentowany budżet nie objął jednak wydatków na infrastrukturę oraz inwestycji, które poczyniło w związku z igrzyskami miasto Tokio. Wady obliczeń wskazała Japońska Narodowa Rada Audytu, według której kraj zapłaci za imprezę 28 mld dol.
Taka kwota oznacza, że igrzyska w Tokio w pierwotnym terminie miały być trzecimi najdroższymi w dziejach olimpizmu – po Soczi (2014, 51 mld dol.) i Pekinie (2008, 44 mld dol.). Eksperci wróżyli jeszcze gorszy scenariusz. – Japończycy próbują różnymi ścieżkami obniżać oficjalny budżet imprezy. Wciąż badamy nieoficjalne koszty i naszym zdaniem możemy mieć do czynienia z drugimi najdroższymi igrzyskami w historii – wyjaśnia w rozmowie z „Los Angeles Times" ekonomista Victor Matheson. Gospodarzom nie pomogła nawet rezygnacja z budowy kilku obiektów. Tylko osiem z czterdziestu trzech aren będzie nowych, dziesięć tymczasowych.
Zmiana terminu imprezy oznacza oczywiście dalszy wzrost kosztów. Trudno się dziwić, że według brytyjskiego „Guardiana" to właśnie gospodarze chcieli za wszelką cenę uniknąć przełożenia igrzysk.