Kiedy w styczniu 2019 r. Krzysztof Piątek trafił do Milanu za 35 mln euro, wróżono mu karierę na miarę Roberta Lewandowskiego. Tyle nie kosztował żaden reprezentant Polski, żaden też nie miał takiego wejścia do wielkiej ligi.
Piątek pobił rekord należący do Arkadiusza Milika, który po udanym Euro we Francji przeszedł z Ajaksu Amsterdam do Napoli za 32 mln euro, a jego kariera nabrała zawrotnego tempa. Ledwie pół roku wcześniej Piątek biegał po boiskach Ekstraklasy (Cracovia), ale w Genoi zaaklimatyzował się błyskawicznie, już w pierwszym występie strzelił cztery gole w Pucharze Włoch, trafiał regularnie w Serie A i zadebiutował w kadrze.
Najlepszy rezerwowy
„Gazzetta dello Sport" pisała, że przybył napastnik, jakiego w Genui wcześniej nie widziano. A gdy został sprzedany do Milanu, „Corriere dello Sport" okrzyknęła go nowym ministrem od zdobywania bramek.
Piątek miał zastąpić byłego króla strzelców Serie A Gonzalo Higuaina, a jego początki w drużynie dawały nadzieję, że po Lewandowskim i Wojciechu Szczęsnym doczekamy się kolejnego zawodnika, który będzie ważną postacią w klubie z wielkimi tradycjami.
Z czasem Piątek grał jednak coraz mniej, nie pomagały mu ciągłe zmiany trenerów – podobnie jak w Genoi miał ich aż trzech. Na San Siro witał go Gennaro Gattuso, żegnał – Stefano Pioli. Kiedy do Mediolanu wrócił Zlatan Ibrahimović, Polak został sprzedany do Herthy i znów przeżył huśtawkę nastrojów. Juergen Klinsmann chciał zrobić z niego gwiazdę Bundesligi, ale już kilkanaście dni później podał się do dymisji. Sezon dokończyć miał jego asystent Alexander Nouri, jednak w trakcie pandemicznej przerwy zatrudniono Bruno Labbadię.