Choć giełdowy konsensus zakłada podpartą fundamentami kontynuację trendu wzrostowego, to można znaleźć poważne argumenty świadczące o możliwości zakończenia roku spadkiem indeksów. Po trzech latach zwyżek, przerwanych „tylko" na miesiąc pandemicznym krachem, w czasie których indeks S&P 500 urósł o 90 proc., nie jest to chyba aż tak nierealne. Próba oszacowania zachowania rynków w 2022 r. jest zdecydowanie większym wyzwaniem, niż było budowanie prognoz na miniony rok.
Dwa scenariusze rozwoju sytuacji
Pierwszy możliwy scenariusz rozwoju sytuacji gospodarczej i rynkowej (póki co mniej prawdopodobny) zakłada odrodzenie się sektora usług po dwóch latach słabości. Globalna gospodarka została mocno rozchwiana nadmiernym popytem na różnego rodzaju dobra i ciągłymi restrykcjami w funkcjonowaniu wielu dziedzin życia. Dlatego oczywistym kandydatem do odegrania kluczowej roli w potencjalnym procesie prawdziwej wielkiej normalizacji jest sektor usług, który w większości państw wciąż nie powrócił do poziomu sprzed pandemii. Jeżeli usługi (transport, gastronomia, rozrywka, turystyka itd.) zostaną szeroko otwarte, a konsumenci zdecydują się na masowy powrót do „starych zwyczajów", możemy mieć do czynienia z kontynuacją gospodarczej ekspansji na skalę światową, a po roku nadmiernej produkcji i konsumpcji dóbr nastanie rok odrodzenia się konsumpcji usług, gdzie presja inflacyjna do tej pory była mniej widoczna. W takim scenariuszu rynek obligacji może w dalszym ciągu pokazywać słabość, a rentowności długoterminowych obligacji wskoczą na wyższy poziom w reakcji na przesunięcie szczytu wzrostu cen o kolejne kwartały i tym samym mocniejsze, niż się dzisiaj wydaje, zacieśnienie polityki monetarnej przez banki centralne. W takiej sytuacji akcje i surowce powinny kontynuować trend wzrostowy, ze szczególnym uwzględnieniem spółek typu value, surowcowych, finansowych, konsumpcyjnych i usługowych.
Drugi, bardziej prawdopodobny, scenariusz zakłada, że trendy, z jakimi mieliśmy do czynienia na różnych klasach aktywów oraz w gospodarce w minionym roku, mogą się odwrócić. Inwestorzy mogą zacząć (np. w drugiej połowie roku) dyskontować przejście z okresu stagflacji (roku 2022) w recesję (roku 2023), a tym samym z hossy w bessę, z najwyższej od dekad inflacji w niemal deflację. Bardzo silny wzrost zysków oraz rekordowe marże generowane przez przedsiębiorstwa na całym świecie usprawiedliwiały w dużej mierze ostatnią falę postpandemicznej hossy. Coraz bardziej widoczne symptomy globalnej stagflacji wskazują jednak na ryzyko spadku zyskowności giełdowych spółek.
Taki rozwój wydarzeń nie jest jednak brany pod uwagę przez inwestorów, a jest to bardzo realne zagrożenie. Większość analityków i strategów uznaje, że poziom marż w spółkach pozostanie na rekordowych poziomach drugi rok z rzędu, wspierając trend wzrostowy na takiej samej zasadzie, jak w 2021 r. Przeświadczenie, że tak wysoka rentowność firm jest normalnym i trwałym zjawiskiem, a nie jednorazową konsekwencją mocno rozchwianego i zupełnie niezrównoważonego wzrostu w okresie pandemicznej ekspansji gospodarczej, wydaje się bardzo odważne. Szalejąca inflacja i nadmierny popyt na wszelkiego rodzaju dobra, jaki widzieliśmy na całym świecie (a szczególnie w USA), pozwoliły wielu firmom na dość łatwe przerzucanie rosnących kosztów na klientów. W okresie stagflacji, czyli przy słabszej dynamice wzrostu, ale wciąż wysokiej presji inflacyjnej, utrzymanie tak wysokich marż będzie nie lada wyzwaniem. Wygląda na to, że wzrost wynagrodzeń na całym świecie istotnie przyspieszy, surowce wciąż będą drogie, a koszty energii, zarówno w Europie, jak i w USA, staną się głównym problemem wielu firm. Do tego dochodzą koszty odsetkowe, które do niedawna nie zaprzątały nikomu głowy. Patrząc, w jakim tempie następuje zacieśnienie polityki monetarnej w naszej części Europy, jak szybko zmienia się narracja oraz nastawienie Fedu do podwyżek stóp, można zakładać, że wyraźny wzrost kosztu pieniądza też uderzy w zyskowność firm.
Zakładam, że w pierwszej połowie 2022 r. inwestorzy zaczną dostrzegać problem z perspektywą obniżenia się rentowności spółek, co w drugiej połowie roku może zostać wzmocnione obawami o przejście globalnej stagflacji w recesję. Patrząc na historyczne przykłady, czy to stagflacji lat 1989–1990, czy 2000–2001, a wreszcie lat 2007–2008, recesja wydaje się niemal nieuniknioną konsekwencją spowolnienia koniunktury w obliczu wszechobecnej presji inflacyjnej. Szukając najbardziej odpowiedniej analogii, trzeba sięgnąć do końca hossy lat 90. ubiegłego stulecia, której ostatnia, bardzo spekulacyjna w swej naturze odsłona rozpoczęła się tuż po krachu wywołanym kryzysem rosyjskim oraz upadkiem funduszu LTCM. Z podobnym zjawiskiem wszechobecnej spekulacji, której nie było przez pierwsze dziesięć lat hossy, mamy do czynienia od pandemicznego krachu.