Taka realizacja zysków może potrwać nawet kilka tygodni, ale nawet wówczas nie powinna ona zagrozić trwającej hossie. Między marcowym dołkiem, gdy zniknął strach przed kryzysem bankowym w USA, a lipcem, gdy wiele indeksów wyznaczało swoje ostatnie szczyty, S&P 500 wzrósł o prawie 21 proc. Sporo. Szczególnie że marcowy dołek wypadł ponad 9 proc. powyżej dołka z października ubiegłego roku, gdy startowała hossa na Wall Street.
Podobnie to wyglądało w przypadku wielu innych indeksów. Technologiczny Nasdaq Composite między marcem a lipcem urósł o 31,5 proc., rodzimy WIG20 o 35,4 proc., niemiecki DAX o 14,3 proc. i wyznaczył nowe historyczne rekordy, a węgierski BUX wykręcił ponad 37 proc. i dalej rośnie.
W powyższym zestawieniu najważniejsze są jednak amerykańskie indeksy, bo to one wyznaczają trendy na globalnych rynkach akcji i od nich będzie zależało, co dalej.
Informacja o cięciu ratingu przez Fitch trafiła w momencie, gdy Wall Street i tak było gotowe na spadkową korektę. Brakowało tylko zapalnika. I taki się pojawił. Teraz jesteśmy w momencie, gdy inwestorzy będą szukać kolejnych takich pretekstów. Jednym z nich były piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy. Nie były one jednoznacznie złe dla giełd. Okazały się mocno mieszane, ale inwestorzy w USA i tak zwrócili uwagę na tę cześć danych, która mogła sugerować kontynuację podwyżek stóp procentowych przez Fed.
Można oczekiwać, że takie nastawienie na giełdach będzie dalej się utrzymywać. I już na horyzoncie widać, co stanowi potencjalne zagrożenie. To czwartkowe dane o inflacji CPI w USA. W lipcu z amerykańskich danych inflacyjnych znikną pozytywne efekty bazy. To sprawia, że jeżeli ceny nie spadną, to roczny wskaźnik inflacji wzrośnie. I takie są prognozy. W lipcu oczekuje się wzrostu inflacji CPI do 3,3 proc. rok do roku z 3 proc. w czerwcu. Wystarczy lekkie zaskoczenie w górę, żeby na nowo przybrała na sile dyskusja o wrześniowej podwyżce stóp procentowych przez Fed. A to podsyci korekcyjne nastroje.