Jeszcze na początku marca wydawało się, że jen jest skazany na umocnienie. W ciągu roku japońska waluta zyskała wobec dolara 7,8 proc. Na jej korzyść działało zarówno ożywienie gospodarcze w Japonii, jak i polityczne oraz gospodarcze niepokoje: w strefie euro, na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce Północnej. Japońska waluta jest bowiem uznawana tradycyjnie za „bezpieczną przystań” dla inwestorów (zwykle w przypadku kryzysów lokują oni pieniądze w stosunkowo pewne aktywa denominowane właśnie w jenach, frankach szwajcarskich oraz euro). Zdawało się, że trend ten zostanie przerwany po potężnym trzęsieniu ziemi i wywołanym przez nie tsunami, które uderzyło w Japonię 11 marca, a także będącej ich następstwem katastrofy nuklearnej w Fukushimie. Jen przez kilka dni nadal się jednak umacniał, osiągając 17 marca powojenny rekord siły – za dolara płacono wówczas już tylko 76,25 jena.
[srodtytul]Interwencja otrzeźwia inwestorów[/srodtytul]
Czemu po tak olbrzymich kataklizmach jen wciąż zyskiwał? Było to spowodowane głównie spekulacją. Inwestorzy spodziewali się między innymi, że japońskie firmy ubezpieczeniowe będą musiały w nadchodzących miesiącach wypłacić odszkodowania idące w dziesiątki miliardów dolarów. Oczekiwano, że aby zebrać potrzebne na to fundusze, sprzedadzą część swoich zagranicznych aktywów i uzyskane w ten sposób pieniądze wymienią na jeny. Spodziewana repatriacja funduszy do Japonii miała więc doprowadzić do umocnienia japońskiej waluty.
18 marca rynek został jednak otrzeźwiony wspólną interwencją przeprowadzoną przez Bank Japonii oraz banki centralne pozostałych krajów grupy G7 (najbogatszych państw świata). Od tej pory jen osłabił się o 6,5 proc. wobec dolara.
Zmiana trendu to jednak nie tylko wynik interwencji banków centralnych. Analitycy wskazują, że jest ona również wynikiem nadziei inwestorów na ożywienie gospodarcze w USA.