To wydaje się być dość trudne do wyobrażenia, chociaż rzeczywiście – głównym tematem spotkania G-7, a także zaplanowanego na II połowę września – szczytu G-20, mają być właśnie kwestie gospodarcze i próba znalezienia recepty na przywrócenie gospodarkom wigoru. Nadzwyczajne działania teoretycznie byłyby też pożądane biorąc pod uwagę „fatalne" nastroje na rynkach finansowych. O konieczności ustalenia „konkretów" na G-7 wspominał też wczoraj sekretarz Skarbu USA, Timothy Geithner, a także przedstawiciele OECD. Niemniej wszyscy zdają sobie sprawę, że nie ma mowy o skali działań podobnej do tej z lat 2008-09. Timothy Geithner poza wsparciem banków centralnych widzi też konieczność podjęcia działań, które mogą poprawić sytuację na rynku pracy w USA, rozwiązać kryzys zadłużenia w Europie, a także położyć większy nacisk na popyt wewnętrzny w przypadku gospodarek rozwijających się (w przypadku Chin chodzi też o umocnienie juana). Wydaje się jednak, iż kończący się jutro szczyt G-7 nie przyniesie niczego, co mogłoby wyraźnie zmienić sytuację na rynkach finansowych, poza wydaniem ogólnego oświadczenia, które tak naprawdę będzie dotyczyć „bliżej nieokreślonych działań".
Wczorajsze wieczorne wystąpienie szefa FED nie wniosło wiele do obrazu rynku – Ben Bernanke powiedział wprawdzie, że bank centralny będzie działał na rzecz wsparcia gospodarki, ale nie przedstawił żadnych szczegółów. Z kolei nocny „show" prezydenta Baracka Obamy też nie zadowolił inwestorów. Wprawdzie szef Białego Domu przedstawił szerszy plan działań niż wcześniej oczekiwano (wart blisko 450 mld USD), to jednak inwestorzy wątpią, czy uda się je wdrożyć w Kongresie, gdzie silną pozycję mają Republikanie – można spodziewać się jego modyfikacji, co tym samym wydłuży cały proces w czasie i faktycznie zbytnio nie wesprze rynku pracy.
O wczorajszych pesymistycznych wobec perspektyw gospodarki słowach szefa ECB pisałem w popołudniowym komentarzu – doprowadziły one do silnej przeceny notowań wspólnej waluty. Wpływ na to mogły mieć też dalsze spekulacje wokół Grecji – minister finansów Holandii stwierdził, iż kraj, który nie potrafi wypełnić narzucanych mu kryteriów fiskalnych, powinien opuścić unię walutową. Sytuację próbowali uspokajać przedstawiciele Komisji Europejskiej, którzy powtórzyli, iż nie ma takiej możliwości. Niemniej inwestorzy pamiętają też o tym, że dzisiaj kończy się termin zgłaszania deklaracji przez inwestorów prywatnych, którzy chcieliby przystąpić do operacji rolowania zadłużenia (jej warunki zostały określone podczas lipcowego euro-szczytu). Grecy raczej nie podadzą dzisiaj, czy uzyskali deklarację od ponad posiadaczy ponad 90 proc. papierów (co ich zdaniem jest warunkiem koniecznym powodzenia takich działań), ale akurat tutaj nie można być zbytnio pesymistą – warunki z lipca zakładają utratę jedynie 21 proc. wartości kapitału i wymianę na papiery lepszej jakości, co biorąc pod uwagę obecną wycenę rynkową, a nawet ryzyko totalnego bankructwa Grecji, wydaje się być ofertą wartą rozważenia.
Kalendarz „cyferek" makroekonomicznych jest dzisiaj ubogi – uwagę przyciągną jedynie dane z Kanady dotyczące sytuacji na rynku pracy (godz. 13:00). W nocy poznaliśmy paczkę informacji z Chin – poza nieco gorszym odczytem dynamiki produkcji przemysłowej w sierpniu (13,5 proc. r/r), pozostałe dane były zgodne z szacunkami. Niemniej inwestorzy będą uważniej przyglądać się Chinom, po tym jak wczoraj Fitch ostrzegł przed możliwością obniżki ratingu dla tego kraju w perspektywie najbliższych 12-24 miesięcy. Powód nie jest zaskoczeniem – to coraz bardziej niepokojąca sytuacja w tamtejszym sektorze bankowym (ryzyko złych długów).
EUR/PLN