Słabość złotego w pierwszym tygodniu kwietnia najlepiej tłumaczy ruch na parze EURUSD. Jeszcze w poniedziałek na tej parze walutowej testowaliśmy 4-tygodniowe maksima blisko poziomu 1,34. Kolejne dni przyniosły jednak spadek w pobliże poziomu 1,30, niwelując niemal 3-tygodniowe wzrosty. Zaczęło się od raportu z marcowego posiedzenia Fed, który daje do zrozumienia, iż maleją szanse na dodruk pieniądza w USA. Jednak zasadniczą przyczyną osłabienia euro względem dolara, pogorszenia nastrojów na rynkach akcji, a wreszcie osłabienia złotego – są rosnące obawy o trwałość poprawy sytuacji na rynku długu w Europie.
Tym razem te obawy dotyczą przede wszystkim Hiszpanii. Pretekstem dla rynków była niezbyt udana aukcja hiszpańskich obligacji, ale rentowności hiszpańskiego długu rosną już niemal od miesiąca, po tym jak premier tego kraju przedstawił wyższe szacunki deficytu budżetowego na ten rok. Do tej pory jednak problemy były nieco przysłonięte sukcesem operacji EBC (banki pożyczyły ogromne ilości taniego pieniądza, które po części zostały zainwestowane w dług krajów z południa Europy) i euforią na Wall Street. Jednak wracające problemy fiskalne w połączeniu z niepewnością co do ożywienia (o słabych danych ze strefy euro i Chin wspominaliśmy już w poprzednich komentarzach) mogą sprawić, iż ulga po działaniach EBC będzie tymczasowa.
W kraju wydarzeniem było posiedzenie RPP, która stóp procentowych nie zmieniła, jednak zaostrzyła retorykę, sugerując, iż podwyżki są możliwe w niedalekiej przyszłości. To odpowiedź na perspektywy dla inflacji, które rzeczywiście prezentują się niekorzystnie. Nasza prognoza przewiduje na moment obecny, iż inflacja powróci do wewnątrz przedziału wahań wokół celi NBP (czyli poniżej 3,5%) najwcześniej w listopadzie. Z drugiej strony inflacja ma charakter podażowo-podatkowy, a na taką inflację polityka monetarna powinna reagować tylko w momencie, gdy można oczekiwać presji płacowej. Wobec niepewności co do ożywienia w strefie euro takie zaostrzenie retoryki wydaje nam się przedwczesne i oceniając szanse na podwyżkę należy poczekać do danych ze strefy euro i Chin, które będą publikowane w bieżącym miesiącu.
Ważnym wydarzeniem na rynku walutowym był także test poziomu 1,20 na parze EURCHF – poziom ten jest oficjalnie broniony przez Bank Szwajcarii. Warto zwrócić uwagę, iż jakkolwiek pojawiły się kwotowania poniżej 1,20, zlecenia obronne nie zostały uruchomione i kurs szybko wrócił powyżej tego poziomu, zatem naszym zdaniem nie można mówić o porażce SNB. Notowania pozostają nadal bardzo blisko tej bariery, a nawrót obaw w strefie euro i lepsze ostatnio dane ze Szwajcarii mogą zachęcać do ponownego testu determinacji Banku. Naszym zdaniem jednak stawka (efekt dużej aprecjacji franka dla gospodarki i utrata wiarygodności) jest zbyt duża aby SNB wycofał się teraz z obrony poziomu 1,20.
Opublikowane ostatnio dane z Europy i Chin były nieco niejednoznaczne, a to oznacza, iż kolejne publikacje z tych regionów rzucą więcej światła na perspektywy ożywienia gospodarczego na świecie, a zatem mogą okazać się kluczowe dla złotego. Najciekawsze będą publikacje indeksów PMI za kwiecień, ale wstępne szacunki tych danych poznamy dopiero w drugiej połowie miesiąca. Natomiast już w przyszłym tygodniu poznamy liczne raporty z chińskiej gospodarki. W poniedziałek opublikowane zostaną dane o inflacji, we wtorek o handlu zagranicznym (inwestorzy zwrócą uwagę głównie na dynamikę eksportu, która w pierwszych dwóch miesiącach roku była rozczarowująco słaba), zaś w piątek o PKB za pierwszy kwartał i produkcji za marzec. Obraz, który wyłoni się po publikacji tych danych może być kluczowy dla koniunktury rynkowej w kwietniu (a zatem i dla złotego), gdyż od koniunktury w Chinach w dużym stopniu zależą szanse na ożywienie w Europie. Na tę chwilę zakładamy, iż po bardzo dobrym pierwszym kwartale, kwiecień przyniesie osłabienie złotego. W piątek przed południem kurs EURPLN kształtował się na poziomie 4,1550, kurs USDPLN 3,1800, CHFPLN 3,4570, zaś GBPPLN 5,0400. Inwestorzy czekają jeszcze na raport z amerykańskiego rynku pracy, ale jeśli potwierdzi on wskazania opublikowanego w środę ADP (+209 tys. miejsc pracy) nie powinniśmy obserwować istotnej reakcji rynku.