Indeks rynków wschodzących w dwa dni odrobił niemal całą ostatnią płytką korektę spadkową i znalazł się w okolicach tegorocznego szczytu. Jednocześnie coraz śmielej narusza długoterminowy techniczny opór, jakim jest linia trendu wybiegająca ze szczytu z 2007 r. Z czysto technicznego punktu widzenia pokonanie tej bariery otworzyłoby teoretycznie drogę ku kolejnemu etapowi hossy.
Nasz WIG20, co ciekawe, w ostatnich kilkunastu tygodniach „wypracował" wyraźne zaległości względem rynków wschodzących, co odczytywać można pozytywnie dla rodzimego parkietu – zaległości te powinny zostać nadrobione (no, chyba że inwestorzy zagraniczni znów zaczynają się obawiać gorszych od oczekiwań rozstrzygnięć w sprawie OFE – niepokoić może przekładanie terminu wdrożenia pierwotnych planów).
A propos kontynuacji trendu, ciekawe statystyki napływają zza oceanu. S&P 500 ma za sobą siedem (!) kwartałów nieprzerwanej zwyżki. Myliłby się jednak ten, kto zakładałby, że tak długa seria wzrostowa musi się rychło zakończyć jakimś krachem. W ostatnich 60 latach tak długie serie wystąpiły do tej pory trzy razy (lata 2014, 1996, 1964). Co działo się potem? W każdym z tych przypadków indeks urósł nie tylko w kolejnym kwartale, ale nawet jeszcze w następnym.
Wszystkie te wnioski ciekawie komponują się z tym, co niedawno pisaliśmy na temat coraz bliższych historycznym szczytom wskaźników nastrojów w gospodarkach. Przykładowo przy takich poziomach europejskiego Economic Sentiment Index (najwyższych od 2007 r.) pary do napędzania hossy na giełdach starczało w przeszłości jeszcze na trzy do sześciu miesięcy.
Na naszym parkiecie czekamy też na klasyczną falę wzmożonych napływów gotówki do funduszy akcyjnych, która tradycyjnie wieńczyłaby cykliczny trend wzrostowy, tak jak w latach 2007, 2011, 2013, 2015 (dwuletni odstęp „obowiązujący" od 2011 r. wskazuje ten rok jako kolejny termin pojawienia się zakupowej euforii – na razie jej jednak zupełnie nie widać).