Nic innego się nie liczy, żadne rozróżnianie risk-on/risk-off. Razem rosną indeksy giełdowe, rentowności obligacji i cena złota; bezpieczne przystanie – CHF i JPY – zyskują na równi z ryzykownymi AUD, CAD czy TRY. Kupowane jest wszystko, co można dostać sprzedając dolara. Dopełnieniem absurdu jest fakt, że ostatnim katalizatorem stały się... lepsze od prognoz odczyty inflacji z USA.
Wydarzenia takie, jak te z ostatnich dni, tworzą idealne warunki dla wykluwania się co bardziej wymyślnych wytłumaczeń, przed którymi chciałbym przestrzec. Według niektórych wersji wyższa inflacja w USA (sugerująca więcej podwyżek stóp proc. Fed) wcale nie jest dobra dla dolara, bo to potwierdza przyspieszenie inflacji na całym świecie, a to oznacza więcej zacieśniania monetarnego w innych gospodarkach. Tylko czy wówczas kolegialne zacieśnianie nie utrzymuje relacji między walutami bez zmian? Albo dlaczego inne banki centralne mają więcej do pokazania niż Fed, skoro jak na razie to tylko w USA inflacja zaczyna się wyrywać w górę? Inne teorie szukają uzasadnienia w fatalnych skutkach ekspansji fiskalnej USA. Jednak po pierwsze, powiększanie zadłużenia szkodzi walucie, ale w długim terminie – dyskontować skutki na dziś, to jak wyliczać wskaźnik P/E dla gospodarki – to byłaby nowość. Po drugie, fiskalny bodziec dla wzrostu tylko popędza Fed do ochrony gospodarki przed przegrzaniem, co oznacza jeszcze szybsze zacieśnianie monetarne. Zatem i w tym przypadku można doszukać się pozytywnych skutków dla dolara.
Jest jedno wytłumaczenie, które przemawia do mnie, ale tylko częściowo. Zakłada ono, że póki globalne ożywienie pozostaje mocne, powinno tłumić zawirowania rynkowe, w efekcie premiuje to aktywa ryzykowne, ale dodatkowo uwalnia kapitał dotychczas masowo alokowany w dolarze i uwolniony poprzez wyprzedaż amerykańskich obligacji skarbowych. Jednakże widzę jedną zasadniczą wadę tej teorii. Jednoczesny rajd ryzyka i rentowności obligacji z grupy „bezpiecznych przystani" (a takimi wciąż są papiery USA) nie jest zdrową sytuacją. Teraz wspólnym mianownikiem może być wypłukiwanie pozycji w USD, ale w dłuższym horyzoncie skończymy z atrakcyjnym oprocentowaniem nieryzykownych obligacji dolarowych na tle przewartościowanych aktywów wyrażonych w walutach surowcowych i emerging markets. Opamiętanie się rynków będzie bolesne w skutkach, ale na razie dolar jest wrogiem publicznym numer jeden i niemal nikt tego nie kwestionuje.