Dlaczego teza ma wstępnym charakter? Z kilku powodów. Po pierwsze, o nowym koronawirusie wciąż niewiele wiadomo, a w zestawieniu z dużo gorszą od zakładanej sytuacją epidemiczną w Europie już samo to jest czynnikiem każącym zachować ostrożność. Po drugie, w wielu przypadkach poniedziałkowe odreagowanie nie zanegowało wygenerowanych w piątek sygnałów sprzedaży na indeksach, przez co ryzyko przedłużenia korekty wydaje się wciąż spore. I po trzecie, a odnosi się to bezpośrednio do warszawskiej giełdy, jest ona teraz tak słaba jak Legia w Ekstraklasie, stąd prognozowanie innych zwyżek niż tylko korekcyjne wydaje się jedynie pobożnymi życzeniami.
Niewielu teraz potrafi odgadnąć, jak w najbliższych tygodniach będzie kształtowała się sytuacja epidemiczna w Europie. A jeszcze mniej, czy poniedziałkowa sesja w Warszawie to takie 1:0 Legii z Jagiellonią, czy może jednak zapowiedź trwałego zwrotu na rynku, który poprzedzi najpierw rajd Świętego Mikołaja i efekt stycznia.
W sytuacji gdy jest tak wiele niewiadomych, pozostaje odwołać się do mądrości tłumu, czyli do... analizy technicznej.
Sytuacja na wykresie dziennym WIG20 wygląda źle. I poniedziałkowa sesja, nawet w zestawieniu z zauważalnym już wyprzedaniem, niewiele tu zmienia. Tu karty zostały rozdane w piątek, gdy indeks zanurkował poniżej 2200 pkt, otwierając szeroką lukę bessy i kreśląc długą spadkową świecę. Dopóki pozostaje on poniżej oporu na 2229,44 pkt., ryzyko zejścia w okolicę 2000 pkt będzie większe niż powrotu do październikowego szczytu (2478,55 pkt).
Bardzo podobnie kształtuje się sytuacja na wykresie indeksu WIG. I to nawet pomimo tego, że poniedziałkowy zwrot powyżej lokalnych dołków z czerwca i lipca niesie odrobinę więcej optymizmu. To jednak tylko złudzenie. Przynajmniej do czasu, aż indeks nie domknie piątkowej luki bessy, czyli nie wróci powyżej 68 860,62 pkt.