Cykl szybkich podwyżek stóp procentowych i zaostrzenie kryteriów badania zdolności kredytowej wystarczyły, by mocno zdławić popyt na kredyty hipoteczne i mieszkania. W maju w siedmiu największych miastach sprzedaż lokali skurczyła się o prawie jedną trzecią wobec średniego poziomu z pierwszych miesięcy. Tymczasem ceny nie kwapią się, by spadać. Rosnąca rzesza niedoszłych nabywców kieruje się na rynek najmu, ale tu podaż została okrojona po napływie uciekinierów z napadniętej przez Rosję Ukrainy. Czy po kilku latach boomu wchodzimy zdecydowanie w cykl spowolnienia? Na pytanie próbowali odpowiedzieć uczestnicy panelu „Mieszkaniówka: 7 lat tłustych i...".
Pod naciskiem stóp
– Generalnie na rynku widzimy stan oczekiwania i dotyczy to zarówno klientów posiadających gotówkę, jak i potrzebujących posiłkować się kredytem – podkreśliła Aleksandra Gawrońska, szefowa działu badań rynku mieszkaniowego w JLL. – Obie grupy czekają na zakończenie cyklu podwyżek stóp procentowych. Nabywcy gotówkowi sami decydują, czy i kiedy chcą wrócić na rynek nieruchomości. Ci o profilu inwestycyjnym sprawdzają, czy są alternatywne metody ulokowania kapitału. Nabywcy uzależnieni od kredytu, jeśli nie stracili zdolności, są z jednej strony zdani na decyzję banku, ale z drugiej widać, że w czasie braku stabilizacji i dużej niepewności spada chęć do zaciągania długoterminowych zobowiązań. Zapowiedź zastąpienia WIBOR-u innym wskaźnikiem również skłania do wstrzymywania się od zakupu, choć nie wierzę, że ta zmiana mogłaby radykalnie obniżyć oprocentowanie kredytów – stopy rosną i trudno oczekiwać, by koszt kredytu miał wrócić do poziomu z lat 2020–2021 – dodała.
– Nie jest tak, że popyt zupełnie zamarł – podkreśliła Iwona Sroka, wiceprezes Murapolu. – Część potencjalnych nabywców rzeczywiście czeka, aż stopy się ustabilizują i będzie można planować przyszłość w sposób bardziej przewidywalny. Mamy jednak wysoką inflację i nieruchomości są wciąż postrzegane jako instrument pozwalający przechować wartość pieniędzy. Szczególnie że rynek najmu ożył. Zauważamy, że jest więcej klientów, którzy próbują negocjować cenę, i tak wygląda cały rynek, choć żaden deweloper nie pokaże, jak ceny ofertowe różnią się od transakcyjnych – dodała. Sroka podkreśliła, że sam Murapol notuje relatywnie lepszą od szerokiego rynku sprzedaż, bo kluczem jest produkt, którego idea powstała w Murapolu po kryzysach w latach 2008 i 2012, a więc mieszkania mniejsze, kompaktowe „dwójki" i „trójki", w środkowych ringach miast – czyli ani w centrum, ani na peryferiach.
Zdaniem ekspertów przeżywający boom rynek najmu będzie się najwyraźniej dalej rozwijać. – Rynek najmu w ostatnich dwóch latach przeżył mocne wstrząsy – powiedział Sławek Muturi, założyciel i prezes Mzuri, spółki, która m.in. zarządza wynajmem mieszkań w imieniu ich właścicieli. – Pandemia przełożyła się na drastyczny spadek popytu i spadek czynszów, można powiedzieć, że pandemia skończyła się umownie dla rynku najmu w październiku 2021 r., kiedy uczelnie wróciły do zajęć stacjonarnych. Z kolei wojna i napływ uchodźców przestawiły zwrotnicę – dodał.
Według przytoczonych przez przedsiębiorcę szacunków w maju 2020 r. mieszkań niewynajętych dostępnych w ofertach portali internetowych było aż 54,5 tys., a na koniec lutego br. – 32 tys. Do końca kwietnia oferta stopniała do 14,5 tys. w efekcie napływu uchodźców. Ostatnie dane z końca maja to 22,5 tys., bo część Ukraińców wraca do kraju. Muturi zaznaczył, że popyt na najem będzie się utrzymywać, bo część Ukraińców zostanie w Polsce – niektórzy znaleźli tu pracę, niektórzy nie mają do czego wracać po zniszczeniach wojennych. Niska zdolność kredytowa z powodu wysokich stóp będzie generować też popyt „wewnętrzny". Ponadto, najmłodsze pokolenie wcale nie ma ochoty zaciągać kredytu i stawia na elastyczność.