Po godzinie 16-tej polska waluta zaczęła zachowywać się jeszcze gorzej niż wcześniej. Ostatecznie na koniec dnia dolar umocnił się o ponad 0,5 grosza, a euro aż o 3 grosze. Tym samym wymowa dnia jest fatalna.
Przyczyn wczorajszej słabości nie należy szukać w danych publikowanych przez GUS, bowiem zarówno grudniowa sprzedaż detaliczna (13,3 proc.), jak i stopa bezrobocia (14,9 proc.), były zgodne z oczekiwaniami i nie miały wpływu na złotego.
Słabości złotego nie należy też doszukiwać się we wczorajszej "jastrzębiej" wypowiedzi Haliny Wasilewskiej-Trenkner. Należy ona bowiem do jastrzębi w Radzie Polityki Pieniężnej, a tymczasem w obecnym składzie Rady, żeby stopy wzrosły, konieczne jest przekonanie do tego, już nie tylko neutralnych członków w osobie Andrzeja Wojtyny i Andrzeja Sławińskiego, ale również jednego z czterech zadeklarowanych gołębi, czyli Jana Czekaja, Stanisława Nieckarza, Stanisława Owsiaka lub Mirosława Piertewicza.
Słabe zachowanie złotego można, a nawet trzeba, wiązać ze słabością całego regionu. Wczoraj prym wiódł forint, który tracił, po mocnym odbiciu EUR/HUF od poziomu 251. Fundamentalną przesłanką do słabego zachowania forinta były prognozy wzrostu węgierskiego PKB w tym roku na poziomie 2,5 proc., wobec około 4 proc. szacowanych na 2006.
Sytuacja techniczna na wykresach EUR/PLN i USD/PLN, po wczorajszej sesji, poprawiła się na korzyść obu walut. Szczególnie na korzyść euro. Wtorkowa zwyżka bowiem znacząco redukuje, i tak stosunkowo niewielkie, szanse na mocne spadki EUR/PLN.