W reakcji na ogłoszenie planu najbardziej zyskały korporacje finansowe, na czele z Countrywide Financial (wzrost o 17%), który w sierpniu otarł się o bankructwo. Czy plan rzeczywiście jest remedium na amerykański kryzys, który przez ostatnie pięć miesięcy spędzał sen z powiek wielu inwestorów?
Za promocje zapłacą same banki
Wokół tego rozwiązania powstało wiele mitów, zanim jeszcze zostało ogłoszone. Pewnik był jeden: gospodarstwom domowym zostanie przedłużony okres promocyjnego, stałego i niskiego oprocentowania. Wielu obserwatorów oczekiwało jednak, iż pomoc popłynie ze strony budżetu. Tak się jednak nie stanie. Rozwiązanie będzie miało charakter rekomendacji, uzgodnionej z najważniejszymi instytucjami działającymi na rynku kredytów hipotecznych w USA. Banki dobrowolnie i na własny koszt przedłużą terminy promocyjnego oprocentowania, będzie to więc nic innego jak rozłożenie ich strat na okres kilku lat. Co więcej, niższe oprocentowanie wpłynie na wycenę obligacji refinansujących kredyty hipoteczne, i w tym przypadku straty zostaną zrealizowane nawet szybciej niż gdyby takie rozwiązanie nie zostało wprowadzone. W tej sytuacji bardzo optymistyczna reakcja inwestorów jest więc nieco zaskakująca.
Dlaczego więc plan miałby mieć sens?
Należy sobie zatem zadać pytanie, czy instytucje finansowe mają jakikolwiek interes w akceptacji takiego rozwiązania. Główną korzyścią wprowadzenia planu może być pewne ustabilizowanie sytuacji na rynku nieruchomości. Banki będą co prawda dostawać niższe płatności odsetkowe, jednak unikną przejmowania domów i sprzedawania ich, bardzo często 40-50% poniżej wartości rynkowej. Dodatkowo ostatnie miesiące pokazały, że ceny domów w okolicy domu sprzedawanego przez bank również obniżają się o ok. 20%, tworząc negatywną spiralę cenową. Ponadto, plan może nieco zmniejszyć ryzyko kryzysu płynności na rynku międzybankowym, ponieważ banki będą mogły uniknąć wysokich jednorazowych strat. W końcu, o czym administracja Busha nie mówi głośno, gospodarstwa domowe, które otrzymają pomoc nie będą zmuszone do zmniejszania konsumpcji, co mogłoby uderzyć we wzrost gospodarczy, tuż przed wyborami prezydenckimi.