W czwartek o 14:30, gdy Departament Pracy USA poinformował o wzroście wniosków o zasiłek dla bezrobotnych do 496 tys. (prognoza: 455 tys.), a Departament Handlu ogłosił spadek zamówień na dobra trwałego użytku z wyłączeniem środków transportu o 0,6 proc. (prognoza: +0,9 proc.), wydawało się że w inwestorach coś pękło.
Po indeksach Ifo i Conference Board, danych o PKB za IV kwartał dla Strefy Euro i Niemiec oraz raporcie o sprzedaży nowych domów w USA, były to kolejne wyraźnie gorsze od oczekiwań odczyt. Tym samym w sposób uzasadniony podważał wiarę w trwałość odbicia gospodarczego w Europie i Stanach Zjednoczonych. Było logiczne, że trudno to w nieskończoność ignorować. Dlatego wczorajszy spadek indeksu S&P500 o 1,7 proc. zaraz po otwarciu w szczególny sposób nie dziwił.
Logika często jednak jest złym doradcą. Na rynkach finansowych to emocje, a nie logika kształtuje zachowania. Tak też stało się wczoraj na Wall Street, gdy w drugiej części notowań indeksy zaczęły gwałtownie odrabiać straty.
Ostatecznie S&P500 zamknął dzień na poziomie na poziomie 1102,94 pkt.,tracąc jedynie 0,2 proc. i kreśląc na wykresie dziennym popytową świecę o kształcie młota.
Zignorowanie przez Wall Street kolejnych niepokojących danych jest sygnałem, że nastroje wciąż są dobre. W tej sytuacji znacznie wzrosło prawdopodobieństwo powrotu amerykańskich indeksów do tegorocznych szczytów. Taki powrót powinien korelować ze wzrostem cen surowców i silnym odbiciem kursu EUR/USD. Jedynym warunkiem realizacji tego scenariusza jest brak kolejnej serii wyraźnie gorszych od prognoz danych makroekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych. Czy ten warunek zostanie spełniony, będzie można przekonać się już dziś, przy okazji publikacji zrewidowanych danych o amerykańskim PKB (prognoza: 5,6 proc.), indeksów Chicago PMI (prognoza: 60) i Uniwersytetu Michigan (prognoza: 74) oraz danych o sprzedaży domów na rynku wtórnym w USA (prognoza: 0,9 proc.).