To, że jesteśmy w trakcie hossy, jest oczywiste. Nie można nic innego orzec o rynku, który przez ostatnie 4,5 roku urósł o ponad 150 proc. i notował na ostatnich sesjach kilkuletnie maksima. Mniej oczywiste jest to, na jakim etapie tej hossy jesteśmy. Na pewno nie na początku, ale czy w trakcie jej utrwalania, pełnego rozkwitu, czy może już w jej schyłkowym stadium? Ile ewentualnie mogą jeszcze wynieść zwyżki – i ile potrwać?

Czytaj i komentuj

Gdy spoglądamy na rynki w USA czy Niemczech, z pewnością marzy się nam, żeby i u nas indeksy sięgnęły wreszcie historycznych szczytów i zaczęły ustanawiać nowe rekordy. Mamy prawo tego oczekiwać, gdyż rekordy na Zachodzie to wcale nie efekt większej skali zwyżek w ostatnich latach, a tylko mniejszych rozmiarów wcześniejszej bessy. Gdybyśmy dotychczasowe tempo hossy mieli utrzymać, to na dotarcie do szczytu – ponad 67,7 tys. punktów z lipca 2007 r., około 27 proc. w górę z aktualnego pułapu  – WIG potrzebowałby nieco ponad roku. A co potem? Od razu bessa? A może kolejne lata szybkiego marszu na północ, jak zdarzyło się choćby między rokiem 2004 a 2007, po tym jak WIG odrobił całość strat z pęknięcia bańki internetowej?

Oczywiście im dłużej będzie trwać obecna hossa, im więcej urosną indeksy, tym częściej będą stawiane tego typu pytania. O ile niedzielni, przygodni inwestorzy – a wraz z rozwojem hossy powinno ich przybywać – nie będą mieć żadnych dylematów, jeśli chodzi o zajmowanie pozycji na rynku, o tyle wytrawni gracze, którzy zważają na wskaźniki wycen i rynkową statystykę, mogą mieć z czasem coraz większy ból głowy.

Zresztą już i teraz podobne dylematy są uprawnione – jeśli nie w skali całego rynku, to na pewno w odniesieniu do spółek, które z hossy skorzystały najmocniej. Obszernie piszemy o nich dzisiaj w „Parkiecie". To firmy takie jak Integer, którego kurs od dna bessy wzbił się w górę już o przeszło 2200 proc. (kto kupił akcje za trzy średnie pensje, dziś może je zamienić na mieszkanie w dużym mieście), czy jak Amica, Azoty, LPP bądź Wawel, gdzie zwyżki przez 4,5 roku wyniosły po co najmniej 600 proc. Gdzie są granice wzrostu? Czy rację mają analitycy, którzy uważają, że liczy się tylko kierunek trendu i skoro kurs leci w kosmos, nie mając przed sobą żadnych barier, to trzeba się tej rakiety złapać i dać się jej ponieść? Czy jednak tacy, których zdaniem płacenie za akcję 122-krotności przypadających na nią bieżących zysków firmy (122 to akurat aktualny wskaźnik C/Z dla Integera) może być jednak lekką przesadą?

Skoro kursy tych spółek rosną, to znaczy, że wciąż więcej jest śmiałków gotowych kupować ich akcje niż asekurantów stroniących od ryzyka. I chociaż można preferować ostrożną postawę, to prawda jest taka, że bez tych śmiałków, zuchwalców  – przekonanych, że prędzej czy później spółki „dorosną" do fundowanych im teraz wycen – o dzisiejszej hossie oraz ewentualnym dalszym jej trwaniu moglibyśmy jedynie pomarzyć.