Pierwszy z tych argumentów brzmi „kobiety się na tym nie znają”. Emitenci zobowiązani są do publikowania wyjaśnień, jeśli mniej reprezentowana płeć w organach spółek nie przekracza 30 proc. Dzięki temu mamy w domenie publicznej oficjalne oświadczenia, które moglibyśmy zakwalifikować do kategorii „humor zeszytów szkolnych”, gdyby nie fakt, że sprawa jest bardzo poważna.
Wyjaśnienia spółek opierają się na bardzo podobnym przesłaniu „nie możemy mieć we władzach kobiet, bo kierujemy się kompetencjami”. Przy czym należy od razu podkreślić, że takie stwierdzenie nie jest poparte żadnymi badaniami, analizami, wyliczeniami. To nie są wyjaśnienia merytoryczne w stylu „w naszej branży kobiety stanowią tylko 25 proc., w związku z czym taki właśnie odsetek kobiet mamy w zarządzie i w radzie nadzorczej”.
Dlatego pokusiliśmy się o przeprowadzenie stosownych badań i – jak wynika z dokonanej przez 30% Club Poland analizy kompetencji członków władz 140 największych spółek giełdowych – gdybyśmy kierowali się kompetencjami (rozumianymi jako wykształcenie), wówczas kobiety powinny stanowić grubo ponad połowę składu najwyższych organów korporacyjnych. Oczywiście zawsze można zarzucić temu badaniu jakieś niedoskonałości metodyczne, ale problem w tym, że podtrzymywanie status quo nie opiera się na żadnych badaniach (choćby niedoskonałych), tylko na przeświadczeniu, że jest dobrze i nie ma co zmieniać.
Drugi argument brzmi „kobiety do nas nie aplikują, więc nie ma z kogo wybierać, nawet gdybyśmy chcieli”. No dobrze, ale jeśli tak jest, to może z czegoś to wynika? Jak jest skonstruowane ogłoszenie? Na ile ono jest inkluzywne? Na ile z niego wynika, że mile widziane są także kobiety? Jaka jest polityka spółki względem zatrudnionych kobiet? Jakie mają szanse rozwoju i czy mogą z czasem aspirować do miejsca w zarządzie?
Czytaj więcej
Mający obecnie miejsce proces wdrożenia dyrektywy Women on Boards, której celem jest zapewnienie bardziej zrównoważonej reprezentacji kobiet i mężczyzn we władzach firm, budzi wiele emocji.