W 2007 r. mieliśmy nieco odwrotną sytuację. Premier Tusk wtedy mówił, że wejdziemy do strefy euro. Wydawało się, że złoty będzie się umacniał, ale w jednej chwili drastycznie stracił na wartości. Mieliśmy case toksycznych opcji, które pogrążyły wielu krajowych przedsiębiorców/eksporterów. Toksyczne opcje znów nam zagrażają?
Historia pokazuje, że się powtarza. Są występujące cykle. Wybuch toksycznych opcji na przełomie 2008/9 r. miał swoją genezę we wcześniejszych zdarzeniach, czyli w 2007 i początkiem 2008 r. Polscy eksporterzy przespali wtedy dobry moment, żeby zabezpieczyć swoje przychody eksportowe, kiedy euro było powyżej 4 zł. Kiedy kurs zaczął się obniżać, zaczęli sięgać po toksyczne opcje, żeby sobie sztucznie poprawić kurs, który zaczął im uciekać. Kiedy kurs spadał, opcje im się niepotrzebnie wyłączały. Zostawali z euro na rachunku i kolejnymi przychodami, które nie były chronione przed spadkiem. Żeby je ochronić kupowali następne opcje i często podwajali-zwielokrotniali nominały. Gdy doszło do upadku Lehman Brothers wszystko się odwróciło. Eksporterzy zostali z wystawionymi opcjami call, które miały kupić bezwartościowe opcje put. Teraz mamy podobną sytuację. Problem toksycznych opcji powoli zaczyna kiełkować. Polscy eksporterzy są agresywnie nagabywani, żeby kupowali opcje put z wyłącznikami. Eksporterowi wydaje się, że jak kurs spadnie to jest chroniony, a okazuje się, że takie zabezpieczenie się wyłącza. Możemy sobie wyobrazić takie toksyczne autocasco. Ubezpieczyciel odda pieniądze jeżeli ukradną lusterko, stłuką szybę czy wykręcą koło. Gdy ukradną samochód, będzie dachował czy się spali, to wtedy ubezpieczenie wygasa. Takie opcje kupują eksporterzy. Jedni kompletnie nieświadomie, inni świadomie, bo chcą podreperować budżety. To kwestia czasu, 1-1,5 roku, żeby mieli wielkie problemy. Wcześniej problemy będą mieli importerzy.
W ostatnich miesiącach mocno wzrosły rentowności polskich obligacji skarbowych. To już kres wzrostu i dobry moment, żeby kupujący zajęli pozycję?
Inwestorzy profesjonalni zarządzający funduszami powoli dostrzegają, że pułap 4 proc. na 10-letnich obligacjach być może jest blisko szczytu i powoli zaczynają odbudowywać portfele.
Zwykli zjadacze chleba jak ja też inwestują w obligacje. Od kilku lat kupuję obligacje inflacyjne, które nie podlegają obrotowi giełdowemu. Trzeba być cierpliwym, bo dopiero od drugiego roku mają wskaźnik inflacji plus marża rzędu 1-2 pkt proc. Niektóre papiery mają dziś rentowność rzędu 10-11 proc. Skoro inflacja się utrzyma przez kilka lat, kupno takich obligacji ciągle wydaje się bardzo racjonalne. To dobry sposób na przechowanie oszczędności.
W USA rentowności obligacji też wyskoczyły. Są oczekiwania, że FED zacznie mocno podwyższać stopy procentowe. Nie ma pan wrażenia, że na tym tle EBC śpi, jeśli chodzi o zaostrzanie polityki pieniężnej i reagowanie na inflację?