Powiązania mody, filmu czy muzyki z rynkiem kapitałowym bez wątpienia istnieją – choćby poprzez fakt, że takie firmy jak Yves Saint-Laurent, Warner Music czy Walt Disney są spółkami giełdowymi, że gwiazdy popkultury często lokują pieniądze właśnie na giełdzie, czy że owa giełda staje się inspiracją dla twórców np. filmów – wspomnijmy tylko kultowy „Wall Street”. Tyle że, jak twierdzi całkiem liczne grono analityków, związki między sferą rozrywki a rynkiem kapitałowym zdecydowanie na tym się nie kończą. Są one dużo rozleglejsze i mogą być ciekawe także dla tych giełdowych graczy, którzy branżą mody, filmową i muzyczną zupełnie się nie interesują.
Najbardziej znany z tezy, że trendy w popkulturze mają istotny związek z zachowaniem rynku akcji, jest najprawdopodobniej Robert Prechter. Ten amerykański inwestor i jeden z bardziej rozpoznawalnych analityków giełdowych kojarzony jest głównie z teorią fal Elliotta (od 1979 r. publikuje newsletter „Elliott Wave Theorist”). Jednocześnie rozwija on jednak inny obszar wiedzy, któremu nadał nazwę „socjonomia” (ang. socionomics, od słów „social” – społeczny, i „economics” – ekonomia), a który skupia się na próbie wyjaśnienia, w jaki sposób ogólne nastroje społeczne wpływają tak na trendy w kulturze, jak i na trendy na rynkach finansowych.
Próby łączenia tych trendów pojawiały się jednak już przed publikacjami Prechtera. Najbardziej znana jest chyba teoria przypisywana niejakiemu Ralphowi Rotnemowi, analitykowi z Wall Street, który w latach 60. jako pierwszy zauważył, że zwyżki lub zniżki na rynku akcji są ściśle powiązane z kierunkiem zmian długości spódnic noszonych przez Amerykanki.
Coś w tym jest, skoro w latach 20., czyli w czasie hossy, nastała era wyzwolonych kobiet noszących wyjątkowo kuse na owe czasy spódniczki, a już u progu depresji z lat 30. do łask weszły suknie do ziemi. Rynki ponownie były w świetnej formie na początku lat 60., a właśnie wtedy pierwszy raz pojawiły się w modzie spódniczki mini, które w czasach rewolucji seksualnej – raczej radosnego okresu w społeczeństwie – przyjęły się błyskawicznie.
U progu ostatniego kryzysu – we wrześniu 2007 r. – do tematu długości spódniczek powrócił „The Wall Street Journal”. Dziennik amerykańskiej finansjery mocno ubolewał, że w czasie odbywającego się wówczas nowojorskiego tygodnia mody (ma miejsce co dwa lata) liczni projektanci prezentowali spódnice i suknie w długości znacznie przekraczającej normy z poprzednich sezonów. Fakt był jednak taki, że wcześniej przez kilka lat królowały rozmiary mini i mikro, i jak zwracali uwagę cytowani projektanci, tak naprawdę nie było już czego skracać.