Hossa w rytmie disco i ubrana w mini

Czy inwestorzy będą kiedyś traktować muzyczną listę „Billboardu” na równi ze wskaźnikami makroekonomicznymi? I jak ognia będą unikać horrorów?

Publikacja: 24.12.2009 07:06

Hossa w rytmie disco i ubrana w mini

Foto: Archiwum

Powiązania mody, filmu czy muzyki z rynkiem kapitałowym bez wątpienia istnieją – choćby poprzez fakt, że takie firmy jak Yves Saint-Laurent, Warner Music czy Walt Disney są spółkami giełdowymi, że gwiazdy popkultury często lokują pieniądze właśnie na giełdzie, czy że owa giełda staje się inspiracją dla twórców np. filmów – wspomnijmy tylko kultowy „Wall Street”. Tyle że, jak twierdzi całkiem liczne grono analityków, związki między sferą rozrywki a rynkiem kapitałowym zdecydowanie na tym się nie kończą. Są one dużo rozleglejsze i mogą być ciekawe także dla tych giełdowych graczy, którzy branżą mody, filmową i muzyczną zupełnie się nie interesują.

Najbardziej znany z tezy, że trendy w popkulturze mają istotny związek z zachowaniem rynku akcji, jest najprawdopodobniej Robert Prechter. Ten amerykański inwestor i jeden z bardziej rozpoznawalnych analityków giełdowych kojarzony jest głównie z teorią fal Elliotta (od 1979 r. publikuje newsletter „Elliott Wave Theorist”). Jednocześnie rozwija on jednak inny obszar wiedzy, któremu nadał nazwę „socjonomia” (ang. socionomics, od słów „social” – społeczny, i „economics” – ekonomia), a który skupia się na próbie wyjaśnienia, w jaki sposób ogólne nastroje społeczne wpływają tak na trendy w kulturze, jak i na trendy na rynkach finansowych.

Próby łączenia tych trendów pojawiały się jednak już przed publikacjami Prechtera. Najbardziej znana jest chyba teoria przypisywana niejakiemu Ralphowi Rotnemowi, analitykowi z Wall Street, który w latach 60. jako pierwszy zauważył, że zwyżki lub zniżki na rynku akcji są ściśle powiązane z kierunkiem zmian długości spódnic noszonych przez Amerykanki.

Coś w tym jest, skoro w latach 20., czyli w czasie hossy, nastała era wyzwolonych kobiet noszących wyjątkowo kuse na owe czasy spódniczki, a już u progu depresji z lat 30. do łask weszły suknie do ziemi. Rynki ponownie były w świetnej formie na początku lat 60., a właśnie wtedy pierwszy raz pojawiły się w modzie spódniczki mini, które w czasach rewolucji seksualnej – raczej radosnego okresu w społeczeństwie – przyjęły się błyskawicznie.

U progu ostatniego kryzysu – we wrześniu 2007 r. – do tematu długości spódniczek powrócił „The Wall Street Journal”. Dziennik amerykańskiej finansjery mocno ubolewał, że w czasie odbywającego się wówczas nowojorskiego tygodnia mody (ma miejsce co dwa lata) liczni projektanci prezentowali spódnice i suknie w długości znacznie przekraczającej normy z poprzednich sezonów. Fakt był jednak taki, że wcześniej przez kilka lat królowały rozmiary mini i mikro, i jak zwracali uwagę cytowani projektanci, tak naprawdę nie było już czego skracać.

– Długość sukienek poszła tak mocno w jedną stronę, że jedyne, co mogła zrobić, to zmienić kierunek – mówiła „WSJ” Valerie Steele, dyrektor muzeum przy Fashion Institute of Technology w Nowym Jorku, zastrzegając jednocześnie, że mimo prób zbadania tematu nie udało jej się znaleźć jednoznacznej korelacji między długością spódnic a zachowaniem giełdowych indeksów. Jak się potem okazało, rynkowe wahadło też się jednak zaczęło wówczas wychylać w przeciwną stronę. Tekst w „WSJ” okazał się więc nadzwyczaj proroczy.W tym miejscu należy wspomnieć, że ostatni, tegoroczny tydzień mody w Nowym Jorku stał już z powrotem pod znakiem sukienek i spódniczek sięgających sporo powyżej kolan.

Ale wróćmy do Prechtera, który teorię dotyczącą spódniczek (według niego, ważna jest nie tylko długość odzienia, lecz też jego kolorystyka, a w przypadku mężczyzn… szerokość krawatów) rozszerzył na kino, muzykę, telewizję, literaturę i inne sfery kultury masowej. Stwierdził, że w popkulturze da się zauważyć trendy, które są zbieżne z tendencjami na rynkach finansowych, ale też np. w polityce, sporcie, a nawet religii. Wszystkie te trendy są bowiem pochodną tego samego – nastrojów społecznych.

Przypomniał o tej koncepcji w listopadzie największy amerykański dziennik „USA Today”. – Te same elementy społeczne kierują rynkiem akcji i pląsami na parkiecie – przekonywał w gazecie Matt Lampert, analityk z Socionomics Institute, ciała badawczego finansowanego przez Prechtera.

Przytoczono liczne przykłady, mające potwierdzać tezę, że jeśli społeczeństwo jest w ogólnym dobrym nastroju, kiedy w stacjach radiowych króluje skoczna muzyka z szybkim rytmem, a kinomani wybierają głównie komedie, to wtenczas najczęściej także na rynkach akcji panuje doskonała koniunktura, inwestowanie staje się powszechne i ceny papierów dochodzą do stratosferycznych poziomów. I jednocześnie – że w czasach, kiedy atmosfera staje się gorsza, preferowane są cięższe brzmienia, a do kin chodzi się głównie na dramaty i horrory, inwestorzy stają się nerwowi i giełda radzi sobie znacznie gorzej.

Według „USA Today” i samego Prechtera już sama ostatnia dekada dostarcza sporo przykładów powiązania sytuacji na giełdzie z trendami w popkulturze. Sam jej początek – czyli styczeń 2000 r. to kulminacyjny moment trwającej przez wcześniejsze lata hossy. W muzyce rządziły Britney Spears, Christina Aguilera i boysbandy. Na pierwszym miejscu listy „Billboardu” bardzo żywa piosenka „Smooth” Carlosa Santany utrzymała się do 14 stycznia 2000 r., czyli dokładnie do momentu, gdy Dow Jones osiągnął ówczesny rekord, rozpoczynając dwuletni okres spadkowy.

Drugi charakterystyczny okres to z kolei obecny kryzys, w trakcie którego na szczycie Billboardu pojawiła się m.in. grająca cięższą muzykę grupa Linkin Park, popularność odzyskał hardrockowy zespół AC/DC (pierwsze miejsce na liście „Billboardu” w 2008 r.), a koncertować ponownie zaczęła grupa Sex Pistols.

Nakładanie się trendów w muzyce na sytuację na rynkach akcji niemal od początku ubiegłego wieku Prechter szeroko zilustrował w pracy „Pionierskie studia w socjonomii”. W czasie hossy w latach 20. królowała na przykład szybka, dynamiczna muzyka taneczna i jazzowa. Z kolei kryzys lat 30. to okres m.in., jak ją nazywa analityk, „płaczliwej” muzyki folkowej. Rok 1959 r. to zaś lokalny szczyt indeksu Dow Jones i jednocześnie szczyt popularności takich gigantów rock and rolla jak Elvis Presley czy Chuck Berry.

Kolejny okres zwyżek na rynku akcji wypadł w latach 1962–1966, kiedy to karierę ze skocznymi piosenkami zaczęli robić The Beatles, a w Ameryce objawił się zespół Beach Boys. Potem amerykański rynek akcji aż przez 16 lat znajdował się w trendzie spadkowym, osiągając ostateczne dno dopiero w 1982 r. W tym czasie w muzyce nastąpiła epoka wykonawców rockowych, a w utworach zaczęły się pojawiać motywy narkomanii, załamania nerwowego czy śmierci. W czołówce najlepiej sprzedających się albumów przez dziesięć lat utrzymywał się „Dark Side of The Moon” grupy Pink Floyd, której popularność nagle i wyraźnie spadła we wspomnianym 1982 r., czyli dokładnie w roku zakończenia długotrwałej bessy.

Choć dałoby się w muzyce znaleźć też przykłady przeczące zadanym tezom, to jednak wsparciem dla koncepcji Prechtera mogą być badania Philipa Maymina, profesora finansów i inżynierii ryzyka z instytutu politechnicznego Uniwersytetu Nowojorskiego. Maymin zbadał korelację między wariancją tempa w muzyce (samo tempo nie ma znaczenia, może być wolne lub szybkie, liczy się tylko to, czy i jak zmienia się w trakcie utworu) a zachowaniem rynku akcji. Im bardziej złożona jest muzyka, jak np. rockowa czy soulowa, tym ma większe zmiany tempa (wariancję), natomiast im jest prostsza, jak posiadająca jednolity rytm muzyka taneczna, tym wariancja jest mniejsza.

I co się okazało? Mayminowi wyszło, że moment zyskiwania największej popularności przez muzykę o prostych brzmieniach następuje zwykle tuż przed szczytem euforii na rynkach akcji. Sytuacja zarówno na rynku muzycznym, jak i na rynku akcji, jest zatem w takim momencie pochodną nadmiernego optymizmu wśród tłumu. Jako idealną ilustrację dla swojego odkrycia Maymin podaje taneczny hit grupy A-ha „Take on me”, mający jedną z najmniejszych wariancji tempa w historii, który zdobył listy przebojów w 1986 r., na rok przed załamaniem rynku papierów wartościowych w 1987 r.

Według Prechtera analogiczne związki z zachowaniem rynku kapitałowego można dostrzec również w świecie filmu. Weźmy choćby przywoływany już wielki kryzys z początku lat 30. Jakie filmy zdobywały wtedy największą popularność? Horrory. Wiele klasyków tego gatunku, w tym „Frankenstein i Drakula” i „Dr. Jekyll i Mr. Hyde” (jedyny horror, który zdobył Oscara), to efekt zaledwie trzech lat produkcji filmowej z okresu największej recesji. Wyprodukowany w 1935 r., już w czasie rynku byka, lansowany na hit horror „Wilkołak z Londynu” okazał się już kasową klapą. Z tym że niemal dokładna jego kopia wypuszczona jako „Wilkołak” w 1941 r., kiedy rynki z powrotem spadały, co ciekawe, przyniosła duże zyski.

Właśnie na przykładzie horrorów, zdaniem Prechtera, najjaskrawiej widać związek kinematografii z sytuacją na rynkach. Ten rodzaj filmów na kolejne duże sukcesy musiał bowiem czekać aż do przypadających na bessę lat 1969–1970. Wtedy do kin i annałów kinematografii weszły „Noc żywych trupów” oraz „Teksańska masakra piłą mechaniczną”. Kilka lat później, także w trakcie spadkowego rynku, pojawił się w kinach „Egzorcysta”. Jednocześnie w słabych dla inwestorów ostatnich latach 60. i dekadzie lat 70. ani jednej znanej pełnometrażowej kreskówki nie udało się wylansować studiu animacji Disneya.

Najnowszym przykładem popularności filmów grozy w trudnych dla inwestorów czasach, według „USA Today”, może być zaś „Mroczny rycerz”, czyli najnowsza z serii opowieści o Batmanie, która była wyświetlana na dużym ekranie w ubiegłym roku.

Zwykło się przyjmować, że wyceny akcji zależą wyłącznie od fundamentów ekonomicznych, przewidywanych zysków spółek i sytuacji politycznej. Zatem zakładanie, że rynkami kapitałowymi kierują nastroje społeczne, które na dodatek w identyczny sposób są odzwierciedlane w rozrywce czy innych dziedzinach życia, może wydawać się niepoważne. Ma to jednak trochę wspólnego z teorią finansów behawioralnych, która opiera się na założeniu nieracjonalności inwestorów i która na dobre weszła już do podręczników ekonomicznych. Może zatem w przyszłości lista „Billboardu” i wyniki frekwencji w kinach będą równie ważnymi wskaźnikami dla inwestorów, jak choćby dane o PKB?

Inwestycje
Trzy warstwy regulacji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Inwestycje
Jak przeprowadzić spółkę przez spór korporacyjny?
Inwestycje
Porozumienia akcjonariuszy w spółkach publicznych
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Inwestycje
Unikanie sporów potransakcyjnych