Prawie cały polski rynek sztuki handluje towarem przyjętym w komis. Powoduje to m.in. zawyżanie cen. Właściciele oddający obrazy w komis, wiedząc o niskiej podaży, dyktują warunki. Jeśli antykwariusz nie zgadza się na zawyżoną cenę, to właściciel z obrazem idzie do konkurencji. Szantażowane przez właścicieli i zawodowych dostawców domy aukcyjne wystawiają obrazy z nierealistycznymi cenami na zasadzie przysłowiowego strzelania do jeleni. A może ktoś się nabierze i kupi...
Aukcja to żywioł i loteria
Od 1 tys. zł rozpocznie się licytacja porcelanowej figurki „Piłsudski”.
Foto: Archiwum
Co innego, kiedy antykwariusz kupuje obraz i sam wystawia go na aukcję. Teoretycznie właściciel obrazu woli oddać obraz na aukcję, bo w trakcie licytacji może on osiągnąć rekordową cenę. Jednak aukcja to żywioł, to loteria. Spadają z licytacji nawet obrazy o oczywistej wartości artystycznej, kolekcjonerskiej lub inwestycyjnej. W naszych warunkach o obrazie, który spadł z licytacji, automatycznie się plotkuje, że nikt go nie chciał („może ma wady ukryte?").
Lepszym rozwiązaniem dla właściciela jest sprzedaż obrazu za żywą gotówkę przed aukcją. Tak handel wygląda na świecie. Właściciel dostaje kasę od ręki, mniejszą niż po ewentualnej licytacyjnej sprzedaży, ale żywą gotówkę.
Nie musi czekać na odległy termin aukcji, a potem na regulaminowe terminy wypłat. W naszych warunkach, klienci skarżą się na to od lat, wypłaty zwykle się opóźniają. Niektóre domy aukcyjne obracają gotówką sprzedających obrazy, nazywają to „kredytem kupieckim".
Krajowy rynek jest biedny. Antykwariusze nie mają kapitału obrotowego na zakupy towaru. Tak więc walkę o towar wygra nowa firma, która wejdzie na rynek z kapitałem obrotowym umożliwiającym kupowanie obrazów.