Dla producentów słodyczy, zwłaszcza czekolady, zakupy przed Wielkanocą przynoszą roczny szczyt sprzedaży. Dziś już widać, że żadnych kolejnych rekordów nie będzie. – Analizując ostatnie tygodnie, obserwujemy, że cała kategoria słodyczy odnotowuje spadki średnio na poziomie 20–30 proc., które różnią się między sobą w zależności od podsegmentu kategorii – mówi Maciej Herman, dyrektor zarządzający Wedla. Wynika to z ograniczeń związanych z epidemią, ale on również nie chce szacować, o ile handel w tym roku był niższy niż przed Wielkanocą rok temu. – Nie spodziewamy się, aby wyniki były lepsze niż w ubiegłym roku. Prawdopodobnie spadki będą analogiczne do tych marcowych – mówi i tłumaczy, że na sprzedaż słodyczy wpływa nawet częstotliwość wizyt w sklepie, a ta jest niższa. Czekolada nie jest też towarem pierwszej potrzeby, do tego dochodzi niepokój konsumentów. – Niepewna sytuacja finansowa, w której znalazła się duża część społeczeństwa, skłania do szukania oszczędności wszędzie, gdzie to możliwe – mówi. Spodziewa się w przyszłości poprawy kondycji branży, podobnej do odbicia po początkowych spadkach podczas kryzysu w 2008 r.
Analityk Krzysztof Kawa z Ipopemy zauważa, że na korzyść sprzedaży firmy Wawel może działać zmiana zwyczajów zakupowych i powrót klientów do małych sklepów. Z jednej strony decyzje konsumentów o unikaniu spędzania świąt w gronie rodzinnym mogą zmniejszyć sprzedaż czekolad okolicznościowych, jednak ten efekt będzie neutralizowany przez zwiększone zakupy w I kwartale. – Po większe zakupy „na zapas" konsumenci wybierają super- i hipermarkety, gdzie liczba produktów firmy Wawel jest większa, co może lekko wspierać wyniki spółki – mówi Krzysztof Kawa. Na plus może oddziaływać poprawa wyników małych lokalnych sklepów, które przez swoją atrakcyjną lokalizację również zwiększają sprzedaż, a których udział w sprzedaży Wawelu sięga około 30 proc. – Te efekty nie będą jednak w stanie w pełni zneutralizować negatywnego wpływu słabszej sprzedaży wielkanocnej – mówi Kawa.
Wielkanoc to też okres łowów dla producentów bakalii. Dziś na giełdzie jest jeszcze Helio, choć za pomocą wezwań ta spółka również była blisko zejścia z parkietu. Według wstępnych danych spółka zanotowała w I kwartale blisko 50-proc. wzrost sprzedaży w ujęciu rocznym. – Sprzedaż rosła zarówno u dotychczasowych kontrahentów, jak i u nowych. W minionym kwartale znacząco zwiększyliśmy eksport, który stanowił ok. 10 proc. naszych kwartalnych obrotów – mówi Leszek Wąsowicz, prezes Helio. I to koniec dobrych wiadomości, spółce systematycznie spada marża operacyjna, a także pojawił się koronawirus, który jednak na sprzedaż jeszcze nie zdążył znacząco wpłynąć, więc prezes pozwala sobie na żarty. – Dla rozluźnienia tej napiętej sytuacji sparafrazuję pewien dowcip. Są dwa wyjścia: albo kryzys spowoduje ograniczenie sprzedaży, albo przyczyni się do wzrostu sprzedaży – mówi „Parkietowi". Czynnikiem ryzyka są zakupy surowca i mocne spadki złotego w stosunku do głównych walut. – Helio większość surowca kupuje za dolary. A to zapowiada wzrost cen ich produktów.
Wino gorzknieje
Zupełnie inne nastroje panują u notującego w ostatnich latach regularny wzrost przychodów producenta i importera wina. Ok. 15 proc. przychodów Ambry pochodziło ze sprzedaży do własnej sieci sklepów oraz gastronomii, a ta ostatnia praktycznie przestała funkcjonować przez lockdown wywołany walką z koronawirusem. – Sytuacja w handlu spożywczym jest trudna do oceny, wpływ na konsumpcję i zakupy wina niejednoznaczny. W maju i czerwcu będzie więcej danych do rzetelnej oceny wpływu – mówi „Parkietowi" Robert Ogór, prezes Ambry. Ogór widzi już spowolnienie na rynku, ale jest zbyt wcześnie, by ocenić jego wpływ na tegoroczne zakupy wielkanocne. Takich danych jeszcze nie ma.
Spółka jeszcze w lutym informowała, że spodziewa się wzrostu przychodów w tym półroczu, zbliżonego do wzrostu rynku wina, czyli na poziomie 8 proc. Już w marcu podawała, że koronawirus może się odbić na wynikach grupy. – Negatywny wpływ epidemii koronawirusa SARS-CoV-2 polega do tej pory przede wszystkim na znacznym ograniczeniu sprzedaży w kanałach dystrybucji, obejmujących dostawy do gastronomii oraz poprzez sieć specjalistycznych sklepów winiarskich i alkoholi premium – napisała spółka w raporcie bieżącym. Sprzedaż w pozostałych kanałach jest bez zakłóceń z tendencją spadkową. Łagodząco może natomiast wpłynąć sezonowość, największą część przychodów ze sprzedaży spółka notuje w IV kwartale roku kalendarzowego. – Z tego względu wpływ epidemii Covid-19 na przychody i wyniki finansowe grupy po zakończeniu tego okresu jest znacząco niższy, niż gdyby epidemia wystąpiła w okresie świąteczno-noworocznym – poinformował zarząd w marcu.
Analitycy: to czas spółek defensywnych i bezpiecznych przystani. Ale on minie
– W czasach zwiększonego ryzyka inwestycyjnego zazwyczaj lepiej zachowują się spółki defensywne – mówi Konrad Księżopolski, szef działu analiz w Haitong Banku. Sektor spożywczy nie jest typowym sektorem defensywnym, ale obecna sytuacja w mniejszym stopniu dotyka jego przychodów niż innych. Żywność to dobra pierwszej potrzeby, a ogólnokrajowe ograniczenie handlu nie zmniejsza zapotrzebowania na te produkty. Przyspieszy natomiast inflacja, także z racji sygnalizowanego ryzyka suszy. – W obecnym otoczeniu dużej niepewności co do dalszego rozwoju sytuacji, spółki spożywcze, podobnie jak np. telekomy, stanowią w miarę bezpieczną przystań dla inwestorów. Gdyby pandemia została opanowana względnie szybko, to inwestorzy będą kierować swoje zainteresowanie w stronę spółek, które mocniej oberwały, a które mogą z kryzysu w miarę szybko wyjść – dodaje Księżopolski. – Moglibyśmy przyjąć, że dla branży spożywczej obecna sytuacja może być wręcz korzystna, ludzie siedzą po domach i „zajadają" stres – mówi Mirosław Kachniewski, prezes Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych. Jednak każde zaburzenie cyklu ma swoją cenę, większy popyt dziś przyniesie jego zmniejszenie za kilka tygodni. – Musimy się liczyć z poważnymi turbulencjami gospodarczymi. Sytuacja jest niejednoznaczna, niektórzy producenci żywności stracą (spadek siły nabywczej konsumentów), a niektórzy zyskają (przesunięcie popytu na tańsze zamienniki). Na to należy nałożyć ewentualne ograniczenia produkcji wynikające z choroby czy kwarantanny części pracowników w samej spółce lub w łańcuchu dostaw – dodaje Kachniewski.