Inwestycja KGHM w Kongu, zapoczątkowana ponad 5 lat temu, zamiast dostępu do nowych złóż surowców przynosi same straty i kompromituje czołową polską spółkę, obecną na międzynarodowych rynkach kapitałowych. Bilans jest ujemny również dla strony kongijskiej, która nie uzyskała oczekiwanych korzyści finansowych.
Na wadliwie skonstruowanych umowach zarobił jedynie pośrednik z rajów podatkowych - Colmet International z Wysp Dziewiczych. To od tej firmy, należącej do Krzysztofa Pochrzęsta i Jofy Lumany Kazadiego, KGHM domaga się - jak informowaliśmy w PARKIECIE nr 49 - łącznie 386 mln zł odszkodowania za nienależyte wykonanie umowy cesji praw do eksploatacji złoża Kimpe w kongijskiej prowincji Katanga.
O niskiej wiarygodności egzotycznego partnera Polskiej Miedzi świadczy niedawne aresztowanie wiceprezesa Colmetu Jofy L.K. pod zarzutem udziału w wyłudzeniu kilkudziesięciu milionów złotych nienależnego zwrotu podatku VAT wspólnie z kontrowersyjnym biznesmenem Krzysztofem H. Dla KGHM nie ma to znaczenia, gdyż spółka nie dochodzi swych roszczeń od osoby fizycznej, lecz od firmy, której całe biuro stanowi skrytka pocztowa na Tortola w archipelagu Wysp Dziewiczych.
Egzekucję roszczeń KGHM pod znakiem zapytania stawia nie tylko utrudniony kontakt z firmą Colmet, ale także wady prawne umów, które podpisał za swej pierwszej kadencji Stanisław Siewierski, obecnie I wiceprezes lubińskiego holdingu.
W kluczowej umowie z Colmetem, z 7 stycznia 1997 r., strony zobowiązały się rozstrzygać spory przed sądem arbitrażowym przy KIG. - Każdy prawnik, znający choć trochę międzynarodowe przepisy o wydobyciu zasobów górniczych, wie, że przy zawieraniu tego typu umów obowiązuje prawo lokalne kraju, na którego terenie znajduje się złoże, bo rzecz dotyczy majątku narodowego. Zaś kompetentny do rozstrzygania sporów jest międzynarodowy arbitraż - tłumaczy Ryszard Żmuda, prezes firmy King & King, która na zlecenie poprzedniego zarządu KGHM analizowała całość dokumentacji dotyczącej inwestycji kongijskiej.