I znowu na Towarowej Giełdzie Energii nie działo się nic ciekawego. W zasadzie cała aktywność umysłowa, jaką należy obecnie zaangażować do operowania na rynku giełdowym, sprowadza się do rozstrzygnięcia rozterki, jakie ceny wystąpią w okolicach szczytu porannego. Pozostałe godziny już od kilku tygodni dają niemalże gwarancję uzyskania ceny zgodnej z przewidywaniami.
Przy takim układzie kursowym, wszelkie głębsze analizy techniczne i im podobne, szybko biorą w łeb. Nawet interpretacja wykresów świecowych, o której wspominałem ostatnio, przestaje generować użyteczne sygnały, bo przy cenach rozkładających się codziennie "pod sznurek", tak samo jak w poprzednich dniach, wszystkie świece zaczynają kształtować się identycznie.
Chyba znów jesteśmy w okresie, w którym o umiejętności przewidywania wydarzeń na TGE bardziej decyduje znajomość niuansów technicznych rynku energetycznego (kto produkuje, kto ma remonty) niż wiedza o zachowaniach typowych dla rynku giełdowego. Do tego drugiego potrzebne jest spełnienie kilku istotnych czynników, m.in. nieograniczonej ilości uczestników, obrotu o poziomie gwarantującym wyeliminowanie przypadkowości, równego dostępu do informacji oraz porównywalnych zdolności analitycznych uczestników. To uznane atrybuty tzw. rynku efektywnego, do którego polskiej giełdzie energii jeszcze daleko.
Ceny na giełdzie przypominają teraz dobrze naoliwiony automat, który ktoś nastawił na początku czerwca i który będzie sobie "chodził" w takim trybie do końca tegoż miesiąca. No, może z wyjątkiem Bożego Ciała, które być może na kilka dni wytrąci go z równowagi.
A głębsze zmiany zawitają na parkiet zapewne dopiero w lipcu.